SportoweBeskidy.pl: Panie Prezesie, tak po ludzku - jak zdrowie i co u Pana słychać? 

Czesław Świstak: Jestem od 5 lat na emeryturze. Zdrowie - dzięki Bogu - dopisuje. Jest wszystko dobrze, na emeryturze wszystko wiedzie się jak na urlopie (śmiech). 

 

SportoweBeskidy.pl: Z dniem 1 stycznia 2014 przestał Pan pełnić funkcję prezesa BKS Stal. Pana w klubie kojarzyła się będzie przede wszystkim z sukcesami sekcji siatkówki kobiet. Bielszczanki sięgnęły w tym czasie po 10 medali mistrzostw Polski, w tym cztery złote. Wywalczyły trzykrotnie Puchar Polski i dwa Superpuchary. Jak Pan wspomina te 20 lat? 

Cz.Ś.: Byłem prezesem społecznym. Nie byłem na etacie. Na etacie był dyrektor, Ryszard Bortliczek. To, iż moje zarządzanie miało charakter społeczny nie oznacza jednak, że nie angażowałem się w życie klubu. Wręcz przeciwnie. Popołudniami, wieczorami zawracałem głowę różnym kierownikom w klubie. Czuwałem, przez co nie wszyscy byli zadowoleni. Ale mieli zawsze wsparcie! W 1994 roku, kiedy obejmowałem tę funkcję, klub był w marnej kondycji finansowej. Niski budżet, długi, nieuregulowane kwestie własnościowe... Trzeba było stworzyć rynkowe podstawy klubu. Zarzucano mi, że moje zarządzanie miało charakter przemysłowy, a nie sportowy. Nie uważam tego za wadę. Klub zaczął przynosić wyższe przychody, dzięki czemu rozbudowaliśmy halę, co było wydatkiem rzędu kilku milionów złotych. 

 

Bardzo ważne było dla mnie również pozyskiwanie sponsorów, ponieważ mieliśmy znikome dotacje z miasta. Decydowaliśmy się na każdego sponsora czy to mniejszego, czy większego. Taka była filozofia: sponsorzy, sponsorzy, marketing. Stąd też był większy nacisk na siatkówkę, która była lepszym nośnikiem reklamy. W pewnym okresie zarzucano mi, że nasza koszulka wygląda jak choinka, wszak mieliśmy na niej 25 firm (śmiech). Ale to nie ja wymyśliłem, oglądałem włoskie drużyny i to właśnie tam tak wyglądało. Potem w Polsce się ten marketing rozwinął i inne drużyny również szły tą drogą. Sposób ten się sprawdził, a BKS miał przez 2-3 sezony największy budżet w kraju w żeńskiej ekstraklasie. Rozwój jednak wpłynął na to, że zepsuł się rynek. 

 

Powiem Panu przykład. Muszynianka swego czasu bardzo agresywnie weszła w rynek i sprowadzała świetne polskie i zagraniczne siatkarki. Do BKS-u chcieliśmy ściągnąć utytułowaną zawodniczkę, która grała we Włoszech, i zaoferowaliśmy jej 53 tysiące na miesiąc. Dała nam tydzień do namysłu, po czym wybrała ofertę z Muszyny. Czyli musieli dać jej więcej (śmiech)!


SportoweBeskidy.pl: W środowisku się mówi, że nie tylko Muszynianka zepsuły rynek żeńskiej siatkówki, ale i BKS... 

Cz.Ś.: My nie mieliśmy pieniędzy z dotacji. Potem powstały kluby typu Trefl Sopot, gdzie wszyscy się łapali za głowę. Olbrzymie pieniądze, mieszkania na specjalnym osiedlu... Zawodniczki miały lepsze warunki niż we Włoszech czy USA! A dziś... Dziś już Muszynianki i Treflu Sopot nie ma. Gratuluję Oli Jagieło, że w tych trudnych czasach potrafi zebrać fundusze. Widać, że się stara i potrafi utrzymać ten zespół na przyzwoitym poziomie. 

 

SportoweBeskidy.pl: - Pozostało jeszcze wiele spraw do załatwienia, o których mówią krytycy - pisał pan w liście pożegnalnym, po zakończeniu funkcji prezesa. Jakie to były sprawy? 

Cz.Ś.: Pierwsza sprawa to piłka nożna. Niestety, nie osiągała ona poziomu, takiego jakbyśmy chcieli. Nad tym boleję. Jakkolwiek to teraz brzmi, była to III liga, ale ambicje były dużo większe. Trzeba było wówczas poszukać większego dofinansowania ze strony sponsorów. Ale sukcesem jest, że przez 100 lat istnieje sekcja piłki nożnej. To mnie cieszy. Druga rzecz to relacje z miastem. Nie były one wymarzone. Nie uzyskiwaliśmy dofinansowania z miasta - jedynie na szkolenie młodzieży. 

 

SportoweBeskidy.pl: A Pan piłkę nożną lubi, czy nie w końcu?

Cz.Ś.: Bardzo lubię! Zawsze chodziłem bardzo chętnie na mecze piłkarzy BKS-u, a teraz z różnych względów nie chodzę. Przede wszystkim chodzi o to, że pewnemu działaczowi, bardzo zasłużonemu, obiecałem, że nie pójdę na stadion BBTS-u. A ja obietnic dotrzymuję. Tak się jednak złożyło, że bialska Stal gra mecze "na Górce". Ale tak, lubię piłkę nożną, może i nawet bardziej niż piłkę siatkową. 

 

SportoweBeskidy.pl: Mówi Pan o tym, że piłkarze BKS-u grają przy ul. Młyńskiej. Jak Pan się na to zapatruje, że bialska Stal występuje na stadionie BBTS-u, a spadkobierca BBTS na stadionie BKS-u? 

Cz.Ś.: To długi temat. Stadion przy ul. Rychlińskiego w okresie zmian był własnością FSM-u. Potem powstała spółka FSM WWR i walczyliśmy o halę i stadion z nią. Halę wygraliśmy, stadionie nie, ale... dobrze się stało. Miasto wykupiło stadion od FSM WWR, wyremontowało i mamy w Bielsku-Białej piękny stadion. 

 

SportoweBeskidy.pl: W dalszym ciągu może Pan siebie nazwać sympatykiem bialskiej Stali? 
Cz.Ś.:
Jak najbardziej. Śledzę wszystko na bieżąco. Niech mi Pan nawet nie wspomina o wyniku piłkarzy... Po 0:9 z rezerwami Rekordu musiałem otworzyć wino, Smutek, żal, płakać się chce... W BKS-ie w piłce nożnej nie ma kogoś takiego, kto by czuwał nad tą sekcją. 

 

SportoweBeskiody.pl.: Z rezerwami Rekordu. Rekordu, który jak Pan obejmował funkcję prezesa dopiero stawiał pierwsze kroki.

Cz.Ś.: Bardzo szybko się rozwinął ten klub. Był w pewnym momencie, aby połączyć BKS i Rekord. Kilkukrotnie rozmawiałem na ten temat z Januszem Szymurą. Nie dogadaliśmy się, ale nie z przyczyn finansowych. Baliśmy się kibiców, prezes Szymura się uparł przy swojej nazwie. A szkoda, bo mogłaby być solidna II liga i BKS Rekord grałby na pięknym stadionie przy Rychlińskiego. 

 

SportoweBeskidy.pl: A jak to wyglądało jeśli chodzi o połączenie BKS-u i Podbeskidzia? 

Cz.Ś.: Dwa, trzy razy siadaliśmy do rozmów. Uczciwie trzeba powiedzieć, że pomysłodawcą tego był Jacek Krywult, z tym, że kiedy rozpoczęły się awantury kibiców w tej sprawie to się wycofał. To akurat nie byłoby dobre rozwiązanie. 


SportoweBeskidy.pl: Wróćmy jednak do tego wyniku 0:9. Tym bardziej jest to chyba przykre, że mówimy to w roku, w którym przypada 100-lecie istnienia klubu. 

Cz.Ś.: Teraz III liga to byłaby świetna sprawa. Sprawy biznesowe się pokomplikowały. Zakład Remontowo Budowlany w porywach zatrudniał 150 osób. Niestety, nie wytrzymał konkurencji. Teraz już praktycznie nie funkcjonuje, a w latach świetności to był zysk rzędu 3 milionów złotych i to szło na finansowanie sportu. Czasy się jednak zmieniają i ZRB nie mogło przekazywać tyle pieniędzy na piłkę nożną i potem drużyna spadła do "okręgówki". Może przyjdą lepsze czasy, daj Boże. Nie widzę w tym jednak winy prezesa Zbyszka Garbacza, tylko rynku, który nie pozwala zarabiać. 

 

SportoweBeskidy.pl: Relacje między BKS S.A. i stowarzyszeniem BKS Stal nie są najlepsze... 

Cz.Ś.: Niestety. Do tego doszło, że były rozprawy sądowe, a siedziba BKS S.A. nie jest już na Rychlińskiego. To jest bardzo niefajna sytuacja, która bardziej szkodzi stowarzyszeniu. BKS S.A. jest samodzielna, zdrowa, ma sponsorów, a w szczególności poważne dotacje miejskie. Na piłce nożnej na poziomie "okręgówki" niestety nikt się nie wypromuje. 

 

SportoweBeskidy.pl: Jak Pan sobie wyobraża obchody 100-lecia klubu?

Cz.Ś.: Nie ma wyjścia, musi być skromnie z powodów finansowych. Powinno zakończyć się wszystko spotkaniem ludzi związanych z klubem, kibicami. Może jakaś kolacja? Dobrze byłoby wydać książkę. Może sparing z Zagłębiem Sosnowiec, z którym przyjaźń trwa? Wypadałoby także zakopać ten topór wojenny z BKS S.A. 

 

SportoweBeskidy.pl: Zespół BKS Bostik z kolei odpadł z walki o medale. 

Cz.Ś.: Myślę, że to, że prezesem jest Ola Jagieło to jest bardzo dobry wybór. Obok niej jest grupa młodych ludzi, którzy ją wspierają i bardzo dobrze pracują. Cieszę się, że cały czas trzymają poziom w ekstraklasie. Nie jest aż tak daleko od medali mistrzostw Polski, nie ma też ryzyka spadku. Wypada mi jej mocno pogratulować, bo od czasu jak ja zostałem prezesem do dziś nie istnieje 28 drużyn na mapie siatkówki żeńskiej. 

 

SportoweBeskidy.pl: Czego więc życzymy BKS-owi na 100-lecie?

Cz.Ś.: Na 90-lecie zabierając głos zaprosiłem już wówczas gości na 100-lecie. Cieszę się, że do tego doszło. Trzeba życzyć dalszej historii. 200 lat? Oby!