Już wstępna faza niedzielnego meczu pokazała, że realizacja zadania przez piłkarzy z Ustronia będzie w ich zasięgu. Goście grę prowadzili, wykazywali się większą kreatywnością w ofensywie i choć gol na dla nich wisiał w powietrzu, to nieoczekiwanie nadziali się na kontrę tyszan. Ci w 25. minucie wyszli na prowadzenie za sprawą strzału Michała Palucha. – Graliśmy do tego momentu dobrze, natomiast stracona bramka nieco zachwiała poczynaniami naszej drużyny – przyznaje trener Kuźni Mateusz Żebrowski.

Pomimo konieczności odrabiania strat, a co za tym idzie sytuacji dalekiej od komfortowej, przyjezdni jeszcze przed zmianą stron potrafili wypracować sobie niezłe okazje na wyrównanie. Przy obu nie byli dostatecznie skuteczni. Z sytuacji „oko w oko” z Pawłem Brzóską górą wyszedł golkiper rezerw GKS-u, dobijający Mateusz Wigezzi nie zdołał natomiast wcelować w światło bramki. Z kolei już w 45. minucie z rzutu rożnego dokładnie dośrodkował Bartosz Iskrzycki, a sięgający piłki Daniel Dobrowolski uderzył obok słupka.


W przerwie na murawie zameldował się m.in. Michał Pietraczyk, który w rewanżowej odsłonie należał do najlepszych zawodników na boisku. Co ważne, miał swój wkład w odwrócenie losów potyczki. Bardzo szybko po powrocie na boisko Kuźnia wyrównała. Z kornera futbolówkę świetnie dorzucił Iskrzycki, z czego skrzętnie skorzystał Wigezzi. Kolejne trafienia to dzieło wspomnianego rezerwowego dziś napastnika. W 58. minucie Pietraczyk wybornie przymierzył z 18. metrów z woleja, a w minucie 65. idealnie główkował po następnej asyście Iskrzyckiego ze stałego fragmentu. Kuźni z rytmu nie wybił wówczas nawet zmarnowany w 54. minucie rzut karny przez Cezarego Ferfeckiego, którego intencje wyczuł Kacper Dana. A gdyby w ostatnim fragmencie meczu nieco precyzyjniej strzelali Iskrzycki z rzutu wolnego i Dobrowolski po rzucie rożnym, to skalp ustrońskiego IV-ligowca przybrałby rozmiarów cokolwiek pokaźnych.

Końcowy rezultat nie pozostawił w każdym razie wątpliwości, który zespół był w niedzielę lepszy. – Zasłużenie sięgnęliśmy po punkty. W drugiej połowie w pełni tego dowiedliśmy – dodaje Żebrowski.