
Piłka nożna - Liga Okręgowa
Faworyt (znów) miał pod górkę
Każdy inny wynik, niż sukces gospodarzy w konfrontacji Beskidu z Wisłą należałoby rozpatrywać w kategorii nie lada sensacji.
W ubiegły weekend w Goleszowie lider „okręgówki” rzutem na taśmę ograł gospodarzy. Dziś ponownie musiał drżeć o wynik i ratować w końcówce „oczko”. Finalny podział punktów to rozstrzygnięcie skądinąd sensacyjne. – Wielki szacunek i podziękowania dla chłopaków za ten występ. Przystąpiliśmy do meczu w zaledwie 12-osobowym składzie, co niestety staje się pomału tradycją. W końcowych minutach kilku zawodników prosiło o zmianę, ale wytrwali i osiągnęli świetny dla nas rezultat – opisuje Dariusz Kłoda, szkoleniowiec ekipy ze Strumienia, w barwach której zagrał nawet po... 5-letniej przerwie w trybie awaryjnym Adrian Bobrowicz.
Niedostatki kadrowe w szeregach gości spowodowały, że trener strumienian postawił na bardzo defensywną taktykę, z Bartoszem Wojtkowem jako jedynym wysuniętym piłkarzem. Plan jednak „wypalił”, bo faworyzowany Beskid miał kolosalne problemy, by przedostać się w pobliże „świątyni” strzeżonej przez Bartosza Grabowskiego. Ten interweniować musiał tylko w 9. minucie przy uderzeniu Michała Szczyrby. W 26. minucie zapachniało sensacją. Wojtków upadł w polu karnym po starciu z Wojciechem Padło, arbiter wskazał na „wapno”, a z niego Konrada Krucka pokonał Marcin Urbańczyk. Po upływie ledwie kilku minut Beskid odpowiedział. Tym razem to Michał Mach dopuścił się faulu na Damianie Szczęsnym, a „11” na gola zamienił Padło.
Kto sądził, że po zmianie stron skoczowski zespół narzuci tempo nieosiągalne dla Wisły, był w błędzie. Gospodarze i owszem atakowali. W 47. minucie Tomasz Czyż sprawdził czujność Grabowskiego. Po godzinie gry poprzeczkę próbą z dystansu ostemplował Szczęsny. Ci sami zawodnicy bezskutecznie niepokoili golkipera gości w kolejnych akcjach. Zmarnowane szanse zemściły się. Piłkę na rzecz Wojtkowa stracił Konrad Chrapek, doświadczony napastnik fenomenalnie „zdjął pajęczynę” w bramce skoczowian, wprawiając miejscowych w niemałe zdziwienie. Dopiero w 88. minucie Beskid wyrównał. Po wrzutce Adriana Borkały z kornera głową Grabowskiego pokonał Marcin Jaworzyn. Faworyt nie wybrnął z opresji „na maksa”, bo w 90. minucie Padło zmarnował tzw. piłkę meczową.
Niedostatki kadrowe w szeregach gości spowodowały, że trener strumienian postawił na bardzo defensywną taktykę, z Bartoszem Wojtkowem jako jedynym wysuniętym piłkarzem. Plan jednak „wypalił”, bo faworyzowany Beskid miał kolosalne problemy, by przedostać się w pobliże „świątyni” strzeżonej przez Bartosza Grabowskiego. Ten interweniować musiał tylko w 9. minucie przy uderzeniu Michała Szczyrby. W 26. minucie zapachniało sensacją. Wojtków upadł w polu karnym po starciu z Wojciechem Padło, arbiter wskazał na „wapno”, a z niego Konrada Krucka pokonał Marcin Urbańczyk. Po upływie ledwie kilku minut Beskid odpowiedział. Tym razem to Michał Mach dopuścił się faulu na Damianie Szczęsnym, a „11” na gola zamienił Padło.
Kto sądził, że po zmianie stron skoczowski zespół narzuci tempo nieosiągalne dla Wisły, był w błędzie. Gospodarze i owszem atakowali. W 47. minucie Tomasz Czyż sprawdził czujność Grabowskiego. Po godzinie gry poprzeczkę próbą z dystansu ostemplował Szczęsny. Ci sami zawodnicy bezskutecznie niepokoili golkipera gości w kolejnych akcjach. Zmarnowane szanse zemściły się. Piłkę na rzecz Wojtkowa stracił Konrad Chrapek, doświadczony napastnik fenomenalnie „zdjął pajęczynę” w bramce skoczowian, wprawiając miejscowych w niemałe zdziwienie. Dopiero w 88. minucie Beskid wyrównał. Po wrzutce Adriana Borkały z kornera głową Grabowskiego pokonał Marcin Jaworzyn. Faworyt nie wybrnął z opresji „na maksa”, bo w 90. minucie Padło zmarnował tzw. piłkę meczową.