Felieton: Kończy się finansowe "eldorado" w "okręgówkach" i A-klasach
W ostatnim czasie na podatny grunt trafiają wszelakiej maści wróżby na 2023 rok. Jasnowidzem nie jestem, ale bacznym obserwatorem środowiska piłkarskiego w naszym regionie już tak. To powoduje, że jestem skory zaryzykować tezę, że czasy, gdzie zawodnicy chodzili po klubach A-klasy i "okręgówki", szukając kto da więcej kasy, powoli się kończą.
Piłka nożna, nawet na poziomie "okręgówki" czy A-klasy, to dość kosztowna zabawa. Szczególnie w dzisiejszych czasach, gdzie koszty wszystkiego poszły niebotycznie w górę. Gaz, prąd, woda - to takie podstawowe. Dla niektórych koszt wynajęcia boiska. Sprzęt sportowy, opłacenie sędziów, uregulowanie płatności za transfery czy z tytułu uczestnictwa rozgrywek. To wszystko powoduje futbol w niższych ligach kosztuje działaczy co najmniej kilkanaście tysięcy złotych. Tych samych działaczy, o których się mówi, że są leśnymi dziadkami, betonem, itd., bo młodzi jakoś nie pchają się do tego "fachu" i trudno się temu jakoś szczególnie dziwić. To jednak te "dziadki" niejednokrotnie jeżdżą po lokalnych firmach, aby załatwić sponsoring, rozmawiają z władzami gminy czy nawet organizują tak prozaiczną rzecz, jaką jest roznoszenie kalendarzy przed nowym rokiem, aby do klubowej kasy wpadło parę złotych.
Ach, zapomniałbym. Kasa z trudu pracy tych działaczy idzie jeszcze na piłkarzy (jakby to powiedział Mateusz Żyła, kopaczy). Wychodzę jednak z założenia "wolnoć, Tomku, w swoim domku". Mamy wolny rynek, niech każdy działa jak chce. Były bardzo dobre czasy w lokalnej piłce. Kluby w "okręgówce" nie miały problemów, aby płacić zawodnikom grubo ponad 1000 czy nawet 2000 zł. To powodowało, że co lepszy zawodnik i mniej nastawiony na przywiązanie do barw jeździł od miejscowości do miejscowości, aby sprawdzić kto da więcej. Nam, dziennikarzom, mówiono w okresie przygotowawczym: "nie pisz o nim, że się u nas testuje, przyjdzie drużyna XYZ, da mu 100 zł więcej i pójdzie do nich".
Na ten temat małą "wojenkę" rozpętał w 2020 roku ówczesny prezes PZPN, Zbigniew Boniek. - Jeżeli są kluby w IV lidze, okręgówce i A-klasie, które płacą zawodnikom, to nie jest mój problem. Przypomnę, że wszyscy piłkarze oficjalnie podpisują tam deklaracje gry amatora. Skąd ja mam wiedzieć jako prezes PZPN, że tam płacą zawodnikom? Nikt nie informuje o tym związku. Z mojego punktu widzenia to piłka amatorska, w którą grają ludzie dla przyjemności. Jak jakiś klub chce płacić amatorom – niech płaci, ale to jego sprawa - stwierdził w rozmowie z Przeglądem Sportowym. To pokazuje, że nawet na takim stanowisku osoby nie znają realiów niższych lig.
Ale to "eldorado" się kończy. Każdy zmaga się z kryzysem ekonomicznym, co odbije się także na lokalnym futbolu. Już teraz słyszymy, że w tym czy innym klubie uciął wójt dofinansowanie i zawodnicy musieli zejść ze swych finansów. I brawa dla nich, że to zaakceptowali, a nie obrażali się jak primadonna! Bo też nie jest tak, że gracze mają tylko taką wielką gębę i chcą się jak najwięcej nachapać. Wiadomo również, że nie dojdzie do takiej sytuacji, że w ogóle nie będzie się płacić zawodnikom, m.in. za zwroty za paliwo, które tak podrożało w ostatnim czasie. Takie kwoty, o jakich wspomniałem wcześniej, są już jednak powoli nie do zaakceptowania do kluby i zawodnicy też muszą jakoś ten stan rzeczy zrozumieć. Choć oczywiście, są i będą pojedyncze kluby, gdzie ten zastrzyk gotówki jest ogromny. Wówczas trener drużyny ma również telefon rozgrzany do czerwoności przez telefony piłkarzy. Trzeba jednak pamiętać... że kadra takiego zespołu jednak liczy tylko 18 osób.
Są jednak kluby w których większą rolę niż pieniądze odgrywa atmosfera. I już teraz są zawodnicy, którzy wybierają drużynę nie ze względu na pieniądze, a na szatnię i klimacik po meczu. Może to jest trend, którym powinniśmy podążać w 2023 roku?