Gdy wybrzmiał pierwszy gwizdek arbitra goście ze Skoczowa ruszyli do ataku, chcąc zwycięsko zakończyć rundę i uniknąć kolejnych strat punktowych do ligowej „szpicy”. Już w 2. minucie przed szansą stanął Damian Szczęsny, lecz to Rafał Jacak był w owym pojedynku górą. W następnej akcji próbę zaskoczenia golkipera Podhalanki podjął Jakub Krucek, lecz ten znów interweniował bez zarzutu. Optycznej przewagi Beskid udokumentować golem nie potrafił, a bliscy tego byli wtórnie J. Krucek i Szczęsny.
 



Bramek kibice doczekali się po pauzie – co najistotniejsze z obu stron. W 49. minucie swego dopięli wreszcie faworyzowani skoczowianie. Zasługa to Szczęsnego, który indywidualną szarżą w końcu Jacaka pokonał. Minęło ledwie kilka minut, a skromną zaliczkę piłkarze Beskidu utracili. I to bezpowrotnie. W 55. minucie Przemysław Suchowski celnie przymierzył „z wapna”, co było konsekwencją ręki Bartłomieja Chruszcza w obrębie „16”. Przy stanie remisowym znacznie częściej atakowali przyjezdni, ale wzorem wielu jesiennych spotkań nie byli w tym efektywni. Żałować mogli zwłaszcza próby z dystansu J. Krucka z 64. minuty, po której futbolówka ostemplowała poprzeczkę.

Podhalanka? O niespodziankę dużego kalibru zabiegała przy stałych fragmentach. A gdyby w 80. minucie rajd, który wykonał Sviatoslav Shymanytsia zakończył się bardziej przytomnym zachowaniem pomocnika, to podopieczni Marcina Michalika wróciliby do Skoczowa zasadnie rozczarowani. – Nie mieliśmy zbyt wielu okazji, ale zdołaliśmy przeciwstawić się dobrze grającemu przeciwnikowi. Punkt trzeba szanować – zaznacza Mariusz Kozieł, szkoleniowiec miejscowych.