- Pierwszy raz w historii wręczymy wygranej drużynie 2 puchary. Jeden z nich będzie specjalny, ponieważ będzie... przechodni. Co roku będzie przekazywany w ręce nowego triumfatora - mówił nam Dariusz Mrowiec, prezes Podokręgu Piłki Nożnej Żywiec, awizując na naszych łamach finałowe starcie.

Gospodarze do finału przystąpili z należytą ostrożnością, to wobec świadomości siły ofensywnej Orła. – Stosując niski pressing Góral utrudniał nam budowanie akcji w ataku pozycyjnym. Obawialiśmy się jednocześnie, aby nie dopuścić do kontry przeciwnika – przyznaje Marcin Osmałek, szkoleniowiec gości z Łękawicy. Wedle wspomnianego scenariusza przebiegała w zasadzie cała pierwsza połowa. Brakowało w niej klarownych szans. Pod bramką strzeżoną przez Rafała Pawlusa zakotłowało się 3-krotnie, finalizacji jednak przyjezdni nie byli w stanie dokonać. Żywczanie rzadko notowali ofensywne wypady, nie zatrudniali Łukasza Byrtka, ale swój plan realizowali sumiennie. – Rozgrywaliśmy dobry mecz, chyba najlepszy od kiedy jestem trenerem Górala. Szczególnie środek pola funkcjonował właściwie – zaznacza opiekun gospodarzy Filip Kasiński.
 



Więcej działo się na murawie po wznowieniu gry. Równo po godzinie kibice doczekali się gola, ale ci głośno wspierający Górala cieszyć się nie mieli z czego. Rozprowadzoną akcję do lewej flanki kontynuował solowym rajdem Marcin Pośpiech, który otworzył drogę do bramki Robertowi Mrózkowi. Ofensywny zawodnik Orła nie miał litości dla Pawlusa, zapewniając gościom istotną zaliczkę. Kilka akcji żywieckiej drużyny znamionowało to, że w pucharowych derbach emocje będą do samego końca i... tak też było.

Za kluczowe uznać należy 2 momenty na finiszu potyczki. Tomasz Janik uruchomił prostopadłym podaniem Grzegorza Szymońskiego, ten akcję „na styku” kontynuował, minął golkipera łękawiczan, który dopuścił się przewinienia. Arbiter jednak nie zaordynował „11”, a nakazał... wznowienie gry przez piłkarzy Orła wobec spalonego. Ekipa z Łękawicy tymczasem sukces przypieczętowała. Maciej Marek sfaulował Patryka Świniańskiego, na co podwyższeniem wyniku zareagował Szymon Byrtek. Pomocnik „odczarował” tym samym „świątynię” konkurenta, bo wcześniejsze jego strzały bądź mijały cel, bądź padały łupem Pawlusa.

I choć obie drużyny stoczyły równorzędną batalię, to przygotowane trofea zgarnąć mogła co jasne tylko jedna. – Finały są po to, żeby je wygrywać, a nie w nich grać. Odczuwamy satysfakcję z tej wygranej – podsumowuje Osmałek.