Piłka nożna - Liga Okręgowa
Grzegorz Wisełka: Definitywnie odchodzę na trenerską emeryturę
LKS Goleszów, podobnie jak i zresztą w poprzednim sezonie, delikatnie mówiąc nie zachwyca grą, ale też wynikami. To tylko jeden z powodów, wcale nie najważniejszych, leżących u podstaw rozstania z klubem dotychczasowego szkoleniowca Grzegorza Wisełki. Jak sam zainteresowany przekonuje w naszej STREFIE WYWIADU, i to pomimo dopiero 47 lat, to jego ostatnia futbolowa przygoda trenerska. Toteż niniejsza rozmowa stanowi poniekąd szersze podsumowanie dorobku byłego opiekuna klubów z podokręgu skoczowskiego.
SportoweBeskidy.pl: Choć wyniki LKS-u Goleszów nie były dobre to zmiana trenera trochę jednak zaskoczyła. Co takiego się wydarzyło?
Grzegorz Wisełka: Przyznam, że decyzja, którą podjąłem już od dłuższego czasu we mnie dojrzewała i trochę naciskałem, aby właśnie teraz się rozstać. Nie ma natomiast nic konkretnego, co przyspieszyło taki krok. Ot tak po prostu jest – coś w którymś momencie się zaczyna, a później kończy. To naturalna kolej rzeczy.
SportoweBeskidy.pl: Gdy rozmawialiśmy w trakcie obecnego roku kalendarzowego padały słowa o nowym projekcie, o budowie zespołu na przyszłość...
G.W.: Próbowałem w Goleszowie coś zmienić, namówić do pewnych rozwiązań. I bardzo żałuję tego, że nie podołałem zadaniu, a jako trener to ja brałem odpowiedzialność za drużynę. Aby zrobić krok do przodu trzeba sprawić, aby zawodnicy podchodzili do swoich obowiązków trochę inaczej, niż to miało miejsce w A-klasie. Organizacyjnie klub naprawdę daje radę, potencjał piłkarski też jest. Moim zdaniem to drużyna za mocna na A-klasę, ale jednocześnie znacznie odstająca od najsilniejszych zespołów „okręgówki”. Przepaść było dość często widać na boisku, zwłaszcza tyczy się to kwestii mentalnych.
SportoweBeskidy.pl: Nie żal więc trenerowi, że współpraca nie trwa dalej?
G.W.: W Goleszowie miałem pomóc czasowo. Gdy tu przychodziłem wstępnie umawialiśmy się tylko na 3-miesięczny okres pracy. Zaangażowałem się jednak, po drodze zrobiliśmy awans do „okręgówki”. Ale jak mówiłem dobrnęliśmy do końca. Tyczy się to również mojej osoby, bo definitywnie odchodzę na trenerską emeryturę. To nieodwołalne postanowienie. Mam takie odczucie, że nie mogę pomóc swojej drużynie, jak miało to miejsce wcześniej. Obowiązki trenera za bardzo kolidują z moją pracą zawodową, a wolnego czasu nie mogę poświęcić tylko na piłkę. Nie chcę tego „kleić” i robić prowizorki.
SportoweBeskidy.pl: Pracę, w którym z kilku beskidzkich klubów będzie pan wspominał najmilej?
G.W.: Wszystkie bez wyjątku! To było świetne doświadczenie. W każdej drużynie zostawiało się „serducho”, a wiadomo, że wszędzie były momenty lepsze i gorsze. Nie chcę tego w żaden sposób rozgraniczać. Przeżyłem w futbolu naprawdę wiele pięknych i pamiętnych momentów.
SportoweBeskidy.pl: Morcinek Kaczyce? Tempo Puńców? Kuźnia Ustroń? A może Piast Cieszyn?
G.W.: Proszę mnie w tym temacie nie ciągnąć za język, bo jednoznacznej odpowiedzi nie będzie. Dla mnie to sytuacja trochę, jak z wyborami miss świata. Wskazanie najpiękniejszej kobiety zawsze jest kwestią subiektywnego odczucia. Podobnie rzecz ma się zresztą z trenerskimi wzorcami. Nie ma czegoś takiego, jak najlepszy trener na świecie. Z każdego można wyciągnąć coś pozytywnego.
SportoweBeskidy.pl: A na największe osiągnięcie da się trener namówić?
G.W.: Szczerze? Mam z tym kłopot, bo czuję się trochę, jak żołnierz bez karabinu. Konkretyzując – ani razu nie dosięgnęło mnie widmo spadku, a podobno każdy trener powinien tego na własnej skórze doświadczyć. Bardziej niż awanse, jak choćby rok po roku z Piastem Cieszyn do ligi okręgowej, czy nie tak dawno z ekipą z Goleszowa, cenię sobie utrzymanie się w trudnej sytuacji przed degradacją. To prawdziwe wyzwanie. Dlatego w mojej pamięci pozostanie niewątpliwie zachowanie miejsca w „okręgówce” ówczesnego Morcinka Kaczyce. Klub się rozpadał, mocno ograniczone zostały zasoby finansowe, a jednak zrealizowaliśmy z zespołem wyznaczony sobie cel.
SportoweBeskidy.pl: To jeszcze kończąc, z perspektywy tych kilkunastu lat trenerskiej pracy – jak to jest z poziomem obecnym w porównaniu do nieco dawniejszych czasów?
G.W.: Jest znacznie większa różnica pomiędzy zespołami prowadzącymi grę, a więc należącymi do ścisłej czołówki ligi, a resztą stawki. Słowo przepaść nie jest tu użyte na wyrost. Po części zasadniczej obecnego sezonu dojdzie do podziału na grupę mistrzowską i spadkową. Moim zdaniem właśnie te najlepsze drużyny w połączeniu z kilkoma z Żywiecczyzny powinny stworzyć nową „okręgówkę”. To ma sens, bo pozostałym ekipom poziomem bliżej jednak do A-klasy.
SportoweBeskidy.pl: Co z futbolowych czasów wzbudzać będzie największą tęsknotę?
G.W.: Na razie to dla mnie zupełnie nie do „ogarnięcia”. Chętnie odpowiem, ale pewnie już w nowym roku (śmiech). Chciałbym natomiast podziękować wszystkim, których na swojej piłkarskiej drodze miałem przyjemność przez te lata spotkać. Życzę dużo dobrego piłkarzom, działaczom i innym trenerom. Kibicem co oczywiste dalej pozostanę. Poza tym zamierzam realizować aktywnie inne moje pasje sportowe, a więc przede wszystkim narty czy rowery, które bardzo mnie „kręcą”.
Grzegorz Wisełka: Przyznam, że decyzja, którą podjąłem już od dłuższego czasu we mnie dojrzewała i trochę naciskałem, aby właśnie teraz się rozstać. Nie ma natomiast nic konkretnego, co przyspieszyło taki krok. Ot tak po prostu jest – coś w którymś momencie się zaczyna, a później kończy. To naturalna kolej rzeczy.
SportoweBeskidy.pl: Gdy rozmawialiśmy w trakcie obecnego roku kalendarzowego padały słowa o nowym projekcie, o budowie zespołu na przyszłość...
G.W.: Próbowałem w Goleszowie coś zmienić, namówić do pewnych rozwiązań. I bardzo żałuję tego, że nie podołałem zadaniu, a jako trener to ja brałem odpowiedzialność za drużynę. Aby zrobić krok do przodu trzeba sprawić, aby zawodnicy podchodzili do swoich obowiązków trochę inaczej, niż to miało miejsce w A-klasie. Organizacyjnie klub naprawdę daje radę, potencjał piłkarski też jest. Moim zdaniem to drużyna za mocna na A-klasę, ale jednocześnie znacznie odstająca od najsilniejszych zespołów „okręgówki”. Przepaść było dość często widać na boisku, zwłaszcza tyczy się to kwestii mentalnych.
SportoweBeskidy.pl: Nie żal więc trenerowi, że współpraca nie trwa dalej?
G.W.: W Goleszowie miałem pomóc czasowo. Gdy tu przychodziłem wstępnie umawialiśmy się tylko na 3-miesięczny okres pracy. Zaangażowałem się jednak, po drodze zrobiliśmy awans do „okręgówki”. Ale jak mówiłem dobrnęliśmy do końca. Tyczy się to również mojej osoby, bo definitywnie odchodzę na trenerską emeryturę. To nieodwołalne postanowienie. Mam takie odczucie, że nie mogę pomóc swojej drużynie, jak miało to miejsce wcześniej. Obowiązki trenera za bardzo kolidują z moją pracą zawodową, a wolnego czasu nie mogę poświęcić tylko na piłkę. Nie chcę tego „kleić” i robić prowizorki.
SportoweBeskidy.pl: Pracę, w którym z kilku beskidzkich klubów będzie pan wspominał najmilej?
G.W.: Wszystkie bez wyjątku! To było świetne doświadczenie. W każdej drużynie zostawiało się „serducho”, a wiadomo, że wszędzie były momenty lepsze i gorsze. Nie chcę tego w żaden sposób rozgraniczać. Przeżyłem w futbolu naprawdę wiele pięknych i pamiętnych momentów.
SportoweBeskidy.pl: Morcinek Kaczyce? Tempo Puńców? Kuźnia Ustroń? A może Piast Cieszyn?
G.W.: Proszę mnie w tym temacie nie ciągnąć za język, bo jednoznacznej odpowiedzi nie będzie. Dla mnie to sytuacja trochę, jak z wyborami miss świata. Wskazanie najpiękniejszej kobiety zawsze jest kwestią subiektywnego odczucia. Podobnie rzecz ma się zresztą z trenerskimi wzorcami. Nie ma czegoś takiego, jak najlepszy trener na świecie. Z każdego można wyciągnąć coś pozytywnego.
SportoweBeskidy.pl: A na największe osiągnięcie da się trener namówić?
G.W.: Szczerze? Mam z tym kłopot, bo czuję się trochę, jak żołnierz bez karabinu. Konkretyzując – ani razu nie dosięgnęło mnie widmo spadku, a podobno każdy trener powinien tego na własnej skórze doświadczyć. Bardziej niż awanse, jak choćby rok po roku z Piastem Cieszyn do ligi okręgowej, czy nie tak dawno z ekipą z Goleszowa, cenię sobie utrzymanie się w trudnej sytuacji przed degradacją. To prawdziwe wyzwanie. Dlatego w mojej pamięci pozostanie niewątpliwie zachowanie miejsca w „okręgówce” ówczesnego Morcinka Kaczyce. Klub się rozpadał, mocno ograniczone zostały zasoby finansowe, a jednak zrealizowaliśmy z zespołem wyznaczony sobie cel.
SportoweBeskidy.pl: To jeszcze kończąc, z perspektywy tych kilkunastu lat trenerskiej pracy – jak to jest z poziomem obecnym w porównaniu do nieco dawniejszych czasów?
G.W.: Jest znacznie większa różnica pomiędzy zespołami prowadzącymi grę, a więc należącymi do ścisłej czołówki ligi, a resztą stawki. Słowo przepaść nie jest tu użyte na wyrost. Po części zasadniczej obecnego sezonu dojdzie do podziału na grupę mistrzowską i spadkową. Moim zdaniem właśnie te najlepsze drużyny w połączeniu z kilkoma z Żywiecczyzny powinny stworzyć nową „okręgówkę”. To ma sens, bo pozostałym ekipom poziomem bliżej jednak do A-klasy.
SportoweBeskidy.pl: Co z futbolowych czasów wzbudzać będzie największą tęsknotę?
G.W.: Na razie to dla mnie zupełnie nie do „ogarnięcia”. Chętnie odpowiem, ale pewnie już w nowym roku (śmiech). Chciałbym natomiast podziękować wszystkim, których na swojej piłkarskiej drodze miałem przyjemność przez te lata spotkać. Życzę dużo dobrego piłkarzom, działaczom i innym trenerom. Kibicem co oczywiste dalej pozostanę. Poza tym zamierzam realizować aktywnie inne moje pasje sportowe, a więc przede wszystkim narty czy rowery, które bardzo mnie „kręcą”.