To, że doszło do rozstrzygnięcia w przedłużeniu 90-minutowej rywalizacji uznać należy za sprawiedliwe w kontekście boiskowych wydarzeń. W premierowej odsłonie nieco lepiej prezentował się Pasjonat, ale bramce rywala zagrażał jedynie po stałych fragmentach gry. Celu mijały strzały głową Konrada Markiela z 14. minuty i Marcina Bębna z 21. minuty. Gospodarze szczęścia szukali może i rzadziej, ale efektywniej. W 9. minucie zdobyli prowadzenie, gdy Oskar Kojder dograł do Michała Osierdy, który ładnym strzałem zmusił Amadeusza Golika do kapitulacji.

Wraz ze startem drugiej połowy radość zapanowała wreszcie w dankowickich szeregach. W 47. minucie piłkę z rogu boiska dorzucił Błażej Cięciel, a tym razem bezbłędnie główkujący Bęben sprawił, że emocje rozgorzały na nowo. Czy było ich sporo? Aż do serii „11” – niekoniecznie. – Nawet nasza wąska nie może być wytłumaczeniem tego, że graliśmy tak słabo. Momentami byliśmy bezradni, nie stwarzając żadnej klarownej sytuacji pod bramką Soły – kwituje samokrytycznie Artur Bieroński, szkoleniowiec gości z Dankowic.

Nieco ciekawiej wyglądała gra miejscowych. W kierunku bramki Pasjonata oddali kilka strzałów, bodaj najgroźniejsze było to autorstwa Mateusza Fiedora, z którym z niemałym wysiłkiem poradził sobie Dominik Kraus. I z tej perspektywy łatwiej zrozumieć to, że kobierniczanie prowadzeni w zastępstwie przez trenera drużyny juniorów Mariusza Wadonia, zachowali więcej animuszu na rzuty karne. Wpierw słupek ostemplował Łukasz Balcarczyk, piłkę w aluminium posłał także Maciej Żurek. Jako, że „pudło” zaliczył jeszcze tylko Bęben, którego intencje wyczuł Patryk Sordyl, to po celnym uderzeniu Jakuba Zonia w szeregach Soły zapanowała zrozumiała euforia ze sprawienia bądź co bądź pucharowej niespodzianki z przeciwnikiem w tego rodzaju bojach bardziej ogranym.