SportoweBeskidy.pl: Do bialskiej Stali dołączyłeś w 1982 roku. 40 lat później spodziewałeś się, że wystąpisz w meczu na 100-lecie tego klubu? 

Janusz Marzec: Przychodziłem do klubu, kiedy obchodził 60-lecie istnienia. Oczywiście nie myślałem wtedy tak do przodu, ale dziś mogę powiedzieć, że przyjazd do Bielska-Białej to była moja najlepsza decyzja, która zmieniła moje życie osobiste, ale i sportowe. Przechodziłem z jednego wielkiego klubu, jakim była Wisła Kraków, z którą zdobyłem dwa mistrzostwa Polski jako junior, grając z takimi zawodnikami jak Nawałka, Iwan czy Wróbel, do BKS-u, który również jest wielkim klubem. 


SportoweBeskidy.pl: Jak wspominasz początki w bialskiej Stali i rywalizację z taką legendą, jaką był Jan Linnert? 

J.M.: Na początku udałem się na obóz z BKS-em do Głubczyc. Trenerami wówczas byli śp. Eugeniusz Kulik i Andrzej Biskup. Potem wszystko szybko się potoczyło. We wrześniu zostałem zgłoszony do rozgrywek II ligi, po nieszczęsnym sezonie, w którym bialska Stal otarła się o awans i zespół był w mocnej przebudowie i niestety spadliśmy z tego szczebla rozgrywkowego, dlatego ten początek miał taki słodko-gorzki smak, gdyż zanotowałem kilka meczów na poziomie II ligi. Sama rywalizacja z Janem Linnertem była pełna uprzejmości. Ja byłem wówczas 23-letnim bramkarzem, Jasiu już miał lat 36. Przyglądałem się jego doświadczeniu. Na tamte czasu Jan Linnert grał świetnie nogami, był świetnie wyszkolony technicznie - było od kogo się uczyć. 


SportoweBeskidy.pl: Od tamtego czasu mniej lub bardziej, ale zawsze starasz się być przy BKS-ie, choć nie można również zapomnieć o Pasjonacie Dankowice. 

J.M. Zawsze powtarzam, że w moim piłkarskim życiu są trzy kluby: Wisła Kraków,, BKS Stal i Pasjonat Dankowice, do którego trafiłem w 1993 roku. Już byłem wtedy doświadczonym bramkarzem, a w moje miejsce w bialskiej Stali był szykowany znany wszystkim Andrzej Krzyształowicz. W Pasjonacie napisaliśmy piękną historię z świetnymi zawodnikami, ale działaczami na czele z prezesem Sadlokiem. Najpierw był awans z "okręgówki" do makroregionu, a następnie do III ligi. To było spore przeżycie jak na drużynę z tak małej miejscowości, do której przyjeżdżały takie marki jak Odra Opole, Zagłębie Sosnowiec czy Raków Częstochowa. W wieku 40 lat skończyła się w Pasjonacie moja przygoda z piłką, gdzie miałem pożegnanie w meczu z... BKS-em. Kapitanem bialskiej Stali był wówczas mój przyjaciel i sąsiad Zbigniew Garbacz - obecny prezes klubu. 

 

SportoweBeskidy.pl: Wiem, że śledzisz wszystkie wyniki każdego weekendu na bieżąco. Dużo zmieniła się piłka nożna w naszym regionie, porównując np. do lat 90-tych? 

J.M. Zgadza się, mam ustawioną zakładkę Waszego portalu i sprawdzam wszystko na bieżąco - nic mi nie ucieka (śmiech). Trochę się zmieniło. Przede wszystkim, kiedyś była większa ilość zawodników. Dziś trudno zachęcić zawodników do grania w "okręgówce", nie mówiąc o innych ligach. Często im wystarczają same zmagania na orliku. Kiedyś był większy wybór zawodników na rynku, przez co kadry były bardziej liczebne i jakościowo lepsze. Dziś jest problem w "okręgówce" ze stworzeniem 20-osobowej kadry. 


SportoweBeskidy.pl: Przejdźmy do obchodów 100-lecia. Święto BKS-u chyba się udało? 

J.M.: Bardzo się udało! Nikt nie spodziewał się, że może być taki efekt "wow". Przy takiej masie ludzi nie było żadnych negatywnych ekscesów, a i pod względem sportowo-organizacyjnym nie można było sobie lepiej wyobrazić tej imprezy. W tym miejscu chciałbym podziękować wspomnianemu już Zbyszkowi Garbaczowi, Markowi Wołochowi, który odbudował na nowo oldbojów BKS-u. Było z tym dużo pracy, ale szacunek dla niego, że udało się stworzyć tak fajną ekipę. Chciałbym, aby jego doświadczenie i zaangażowanie wciąż pomagało BKS-owi. 

 

 


SportoweBeskidy.pl: Widać też coraz cieplejsze relacje między klubem a miastem Bielsko-Biała, co w zeszłych latach nie było codziennością. 

J.M.: I oby to był dobry prognostyk. Do tanga zawsze trzeba dwojga. Pokuszę się o stwierdzenie, że żaden klub w Polsce z "okręgówki" nie ma tylu kibiców, co BKS. To pokazuje, że ten klub powinien być w zupełnie innym miejscu. 

 

SportoweBeskidy.pl: Powiedziałeś na łamach klubowej strony, że nie można zmarnować tego kapitału, który się stworzył wokół tego meczu…

J.M.: Kapitałem są przede wszystkim ci "uśpieni" kibice BKS-u, którzy wrócili na stadion po dłuższym czasie. Nie każdy ma ochotę oglądać na co dzień mecze "okręgówki". Ich marzeniem jest powrót na szczebel centralny i tutaj rodzi się plan, do którego trzeba dążyć wraz z potencjalnymi sponsorami i pomocą miasta

 

SportoweBeskidy.pl: Czas jednak wrócić do zmagań w Lidze Okręgowej, a tam nie jest kolorowo w przypadku BKS-u… 

J.M.: Nie ukrywam, że dołożyłem swoją "cegiełkę" przy wyborze Pawła Krzysztoporskiego. Chcieliśmy ściągnąć trenera spoza regionu, kogoś młodego z pomysłami, który da świeżą krew tej drużynie. Nowy szkoleniowiec każdemu chciał dać szansę, mimo iż był pomysł poszukania także zawodników spoza Beskidów. Okazuje się, że sama super praca, świetne treningi , na których jest bardzo dobra frekwencja, to nie wszystko. Zespół wygląda coraz lepiej fizycznie, rozwija się piłkarsko, ale na wszystko potrzeba czasu. Niemniej, nie winię trenera za ostatnie wyniki BKS-u.


SportoweBeskidy.pl: Podsumowując wszystkie plusy, ale i minusy, w jakich barwach widzisz najbliższą przyszłość BKS-u? 

J.M.: Tylko optymistycznie. Jesteśmy na przedostatnim miejscu w tabeli i musimy krok po kroku odbudowywać swoją pozycję. Chciałbym też, aby w klubie powstały struktury piłkarskie z prawdziwego zdarzenia. Tu trzeba odbudować piłkę młodzieżową w BKS-ie i przywrócić grupę juniorów. Jest sporo do zrobienia, ale myślę pozytywnie.