To jednak Beskid prezentuje wiosną znacznie lepszą i stabilniejszą formę, aniżeli podopieczni Sebastiana Gruszfelda. Boiskowa rzeczywistość podczas dzisiejszej konfrontacji od tego obrazu nie odbiegała niemal wcale. – Pewnych kwestii nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Mental to w tym wszystkim klucz i nie da się ukryć, że straciliśmy impet – mówi szkoleniowiec Borów, które nie były w stanie skutecznie przeciwstawić się skoczowianom.
 



Gospodarze bardzo dobrze wypadli w premierowym kwadransie meczu. Zdobyli też w tym okresie zasłużone prowadzenie. W 9. minucie Adrian Borkała asystował, a Jakub Krucek wywiązał się z roli podstawowego „żądła”. Zaznaczyć należy jednak, że nieco wcześniej Beskid groźnie atakował. Sławomir Raczek stawał na wysokości zadania przy strzałach J. Krucka i Tomasza Juraszka. Zespołowi z Pietrzykowic brakowało za to dokładności przy akcjach zaczepnych, by przywołać na potwierdzenie szansę, przed którą po podaniu Michała Motyki stanął w 30. minucie Adrian Dobija. Pomocnik Borów podjął niewłaściwą decyzję w kluczowym momencie, niwecząc dążenia własnej drużyny do wyrównania rezultatu.

Na odrobienie strat nie było żadnych szans, gdy zespoły zamieniły się stronami. W 48. minucie sytuacja pietrzykowiczan skomplikowała się, bo Raczek nie zdołał zastopować uderzenia Michała Grzesia zza „16”. Jeszcze przed upływem godziny było 3:0. Z kornera dośrodkował Grześ, a w odpowiednim czasie finalizacji dokonał Juraszek. O gola futboliści Beskidu postarali się także w 78. minucie. Na głównego aktora starcia wyrósł wówczas Grześ, który strzałem od poprzeczki ponownie pokonał bramkarza Borów.