Goście z Lędzin przetrwali premierowy kwadrans meczu, co wydawało się mieć kolosalne znaczenie, by utrzymali się w grze. Nic jednak takiego się nie wydarzyło. W 16. minucie piłka nieuchronnie w siatce MKS-u się znalazła, gdy faul na Michale Stempniewiczu w polu karnym pomścił Giorgi Merebaszwili. Zdobycz ewidentnie „nakręciła” poczynania bielszczan, którzy z impetem wyprowadzali kolejne ataki. Te okazały się dla przeciwnika dotkliwe. W 22. minucie Franciszek Liszka zagrał do Filipa Piecucha, który popędził prawym skrzydłem i dośrodkował na dalszy słupek. Tam czekał już z finalizacją Patryk Czader. Niebawem rezultat znów uległ zmianie. Asystę zaliczył Merebaszwili, a celnie główkował Michał Batelt. Bardzo pomyślny fragment meczu z perspektywy „dwójki” Podbeskidzia zamknął Merebaszwili, na którego uderzenie z dystansu golkiper zespołu z Lędzin nie znalazł recepty. Wynik 4:0 nie dość, że oddawał różnicę na murawie i w tabeli, to jeszcze odbierał jakiekolwiek realne szanse, by outsider sprawił dziś sensację.

Niespecjalnie dziwi, że przy opisanych okolicznościach w przerwie szkoleniowiec bielszczan Marek Sokołowski dokonał aż 4 roszad w składzie Podbeskidzia II. W ślad za tym gospodarze tempa aż tak nie forsowali, a rozmiar zwycięstwa powiększyli stosunkowo skromnie. Michał Studnicki w 79. minucie i Piecuch w 83. minucie postawili pieczęć na kolejnym efektownym występie bielskich rezerw w obecnym sezonie. Ten pierwszy piłkę skierował do pustej bramki po „wielbłądzie” bramkarza MKS-u, drugi uderzył lewą nogą w następstwie solowej szarży.