Realizację zadania gospodarze chcieli ewidentnie rozpocząć możliwie szybko, ale w obliczu „świątyni” strzeżonej przez Jana Śliwkę długo nie byli efektywni. – Mieliśmy przed przerwą masę sytuacji. I wstyd nawet przyznawać się do tego, że niektórych z nich nie zamieniliśmy na gola – opowiada Tomasz Wuwer, szkoleniowiec wiślan, wyliczając choćby strzały Szymona Płoszaja – z najbliższej odległości z dobrą paradą golkipera LKS-u, oraz Dawida Mazurka, Wojciecha Małyjurka czy Sebastiana Juroszka – w komplecie chybione.

Beniaminek, który przystąpił do meczu w mocno przemeblowanym składzie, równie „pazerny” na strzeleckie łupy nie był, ale... to właśnie do bramki WSS futbolówka wpadła. W 26. minucie w kierunku celu kopnął Krzysztof Tomaszko, a po uzyskaniu niecodziennej rotacji zupełnie zaskoczony został Wojciech Woźniczka.

Zaliczka, jaką pogórzanie mieli do pauzy na koncie, nie mogła jednak z racji przebiegu meczu okazać się wystarczająca. Po zmianie stron wyżej notowana drużyna wciąż napierała, by w końcu dopiąć swego. W 48. minucie Dawid Mazurek wymienił podania z Szymonem Płoszajem, po czym uderzył lewą nogą po „długim” słupku nie do obrony dla Śliwki. W 55. minucie było już 2:1 dla WSS, a wspomniany duet zamienił się rolami. Płoszaj skorzystał z podania swojego kolegi po ziemi za plecy defensorów przyjezdnych. Po godzinie bramkarz beniaminka wtórnie skapitulował. Dośrodkowanie ze skrzydła Roberta Lapczyka bezwzględnie mimo „opieki” obrońców przeciwnika sfinalizował Juroszek.

Goli kibice w Wiśle więcej nie obejrzeli, choć miejscowi o nie starali się. Najlepszą z kilku dogodnych okazji był strzał Płoszaja oraz następująca po nim dobitka Doriana Chrapka w słupek. – Spodziewaliśmy się, że będzie nam grało się trudniej, natomiast rywal też nie zagrał w optymalnym składzie, ułatwiając poniekąd zadanie – dodaje Wuwer.