W pierwszym meczu w tym sezonie pomiędzy obiema drużynami Podhalanka wygrała 4:1. Dziś beniaminek z Istebnej przed własną publicznością chciał zaprezentować się z lepszej strony, lecz boisko szybko zweryfikowało, która z ekip jest w lepszej formie. Dość wspomnieć, że już po dwóch kwadransach przyjezdni prowadzili 3 bramkami. 
 
Wynik spotkania otworzył w 10. minucie Piotr Motyka. 180. sekund piłkę do siatki skierował Artur Kitka, zaś wynik do przerwy ustalił Mateusz Balcarek. Co istotne, wszystkie gole padły w bardzo podobny sposób - po ładnych kombinacyjnych akcjach i uderzeniach z najbliższej odległości. 
 
Gospodarze rywala napoczęli na wstępie drugiej połowy. Po dalekim wrzuceniu futbolówki na dalszym słupek akcję zamykał Zbigniew Małyjurek, i sytuacyjnym strzałem zdołał zaskoczyć Szymona Kurowskiego. To trafienie podrażniło ekipę z Milówki, która dołożyła następnie 4 "fanty". Na listę strzelców wpisali się po dwakroć Motyka oraz Kitka. Zwłaszcza ta ostatnia bramka - na 7:1 - warta jest odnotowania. Dalekim - i co ważne - precyzyjnym zagraniem popisał się golkiper Wiesław Arast (w 77. minucie zastąpił w bramce kontuzjowanego Kurowskiego), piłka spadła pod nogi Motyki, który minął rywala i dograł wzdłuż bramki do nabiegającego Kitki. 
 
- Mecz był pod naszą pełną kontrolą. Szczerze mówiąc, gdybyśmy strzelili jeszcze z 3-4 bramki to nikt nie mógłby mieć pretensji. Rywal oprócz zdobytego gola wypracował sobie jeszcze jedną groźną okazję - podsumował Mariusz Kozieł, trener Podhalanki.