Sobotnia rywalizacja Podbeskidzia z Lechią Gdańsk miała kilkunastu bohaterów. Jednym z nich był bez wątpienia Piotr Malinowski. TSP_Gorale W 80. minucie meczu trener Leszek Ojrzyński zdecydował się na zmianę. Piotra Malinowskiego zastąpił Aleksander Jagiełło. Gdy nasz rozmówca opuszczał murawę z trybun rozległo się gromkie „Malina, Malina”... – To było miłe. Dziękuję kibicom. Nie popadamy w hurraoptymizm. Oczywiście nastroje po zwycięstwie są bardzo dobre. Ta wygrana zmobilizuje nas do dalszej, wytężonej pracy – mówi Malinowski, który w tym sezonie był przez Czesława Michniewicza sprawdzany w roli klasycznej „dziewiątki”. U trenera Ojrzyńskiego „Malina” wrócił na swoją nominalną pozycję, na skrzydło. – Najważniejsze jest to, że dobrze czuję się na boisku. Brakuje mi strzelonej bramki, ale na to przyjdzie czas. Grając zarówno w ataku, jak i w pomocy mogę wykorzystać mój największy atut, czyli szybkość. Zależy mi na tym żeby grać, pozycję na boisku przydziela mi trener – klaruje zawodnik bielskiego klubu.

Wbrew pozorom gra w ataku nie jest dla Malinowskiego zupełnie nowym doświadczeniem. – W Rakowie Częstochowa grałem jako napastnik. W Górniku Zabrze trener przekwalifikował mnie na pomocnika. W tym sezonie, w dwóch, trzech meczach przypomniałem sobie, jak się gra w ataku. Szkoda, że nie udało się zdobyć gola. Okazje miałem, dość dogodne. Zabrakło mi spokoju i mimo wszystko obycia z takimi sytuacjami – krytycznie ocenia swoją postawę 29-latek.

Po przerwie w rozgrywkach związanej z meczami reprezentacji Polski Podbeskidzie zmierzy się z Górnikiem Zabrze, zespołem, z którego do Bielska-Białej trafił Malinowski. – Powalczymy o punkty, o trzy punkty. W naszym przypadku nie możemy zakładać innego rozstrzygnięcia. Ponadto każdy wychodząc na boisko chce zwyciężyć. Inne nastawienie byłoby absurdalne. Nie ma sensu zakładać porażki bądź remisu – stanowczo stwierdza wychowanek częstochowskiego Rakowa.