Temat na pozór jest wszystkim znany. Jan Kocian prawdopodobnie nie chce być już dłużej trenerem bielskiej drużyny. Niefortunnie zbiegło się to z jego problemami zdrowotnymi, które "wysłały" go na L-4. Niefortunnie, bo obecnie zarząd ma związane ręce. Teoretycznie nie może rozglądać się za następcą Słowaka, bo nie mogą zwolnić go gdy ten przebywa na chorobowym. Praktycznie jednak wszyscy wiedzą, że dalsza współpraca wydaje się być niemożliwa. Kocian - oczywiście za pomocą swoich prawników - poinformował o wystąpieniu o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. Powód? Zaległości finansowe. 
 
I na pierwszy rzut oka wydaje się być to całkiem uzasadnione. Każdy pracuje przecież po to, aby mieć na "chleb" - lub w tym przypadku na przykładowo opłacenie paliwa do najnowszego BMW, Audi, czy Mercedesa. Zastanawiające jest tylko jedno. Dlaczego Kocian zdecydował o tym zaraz po meczu pucharowym, i na kilka dni przed pierwszym meczem ligowym? Czyżby przez cały okres przygotowawczy nie zaglądał na konto i nie widział, że przelewów z Rychlińskiego nie ma? Scenariuszy jest kilka: 
 
- Kocian wybrał się na rodzinny obiad, gdzie chciał zapłacić kartą, ale oddalono przyjęcie transakcji,
- Słowak załamał się tym, jak jego drużyna zagrała z Radomiakiem i postanowił uniknąć dalszych kompromitacji, 
- Dostał propozycję z innego klubu, z większymi ambicjami,
- Znudziła się mu praca w Podbeskidziu, 
- Obraził się na prezesa Mikołajko, że przegrał rywalizację z Nasserem Al-Khelaifi o Neymara.
 
Ciężko wskazać, która opcja wydaje się być najbardziej prawdopodobna. Zarząd Podbeskidzia upiera się jednak, że klub nie ma zaległości wobec zespołu. - Piłkarze otrzymują wypłaty w formie stypendiów miejskich. Owszem, mamy kłopoty finansowe po spadku z ekstraklasy, choć one powoli się kończą dzięki wsparciu Prezydenta Miasta Bielska-Białej i nowego współwłaściciela, pana Edwarda Łukosza - podkreśla prezes Mikołajko. 
 
Póki co nie wiadomo, kiedy zakończy się ten publiczny mecz w "pin-ponga". Na tę chwilę obie strony w dalszym ciągu odbijają sobie piłeczkę wzajemnie paletką, wyczekując popularnej "ścinki". Szkoda tylko, że cierpi na tym wizerunek klubu oraz... drużyna. Umówmy się, że jeden punkt w dwóch meczach nie zachęca kibiców do przyjścia na stadion w takim stopniu, jakby miał się tam odbyć koncert Ed Sheerana, a raczej jakby mieli tam retransmitować cały sezon "Mody na sukces". Zarząd jest jednak póki co w "szachu".