MISTRZOWSKI RUCH
Robert Demjan wraca do Podbeskidzia Bielsko-Biała, więc wszyscy są zadowoleni. I sam piłkarz, bo znów znalazł się w miejscu, w którym czuje się jak u siebie w domu, a i do tego właściwego ma przysłowiowe dwa kroki. I prezes Wojciech Borecki, bo to, co nie udało mu się rok temu – czyli zatrzymać ówczesnego króla strzelców T-Mobile Ekstraklasy – dostał z rocznym opóźnieniem. I trener Leszek Ojrzyński – bo ma wreszcie napastnika z prawdziwego zdarzenia. Fajnie, tylko że wygląda to trochę tak, jakby Demjan był jedynym na świecie napastnikiem w zasięgu finansowym klubu, który odnajdzie się w roli przypisanej do tej pozycji.
Przez równy rok Podbeskidzie próbowało znaleźć na „dziewiątkę” kogoś, kto nie tylko będzie w stanie strzelić co najmniej parę goli w sezonie, ale i przede wszystkim zawodnika, na którym – używając terminologii piłkarskiej – „można zawiesić grę”. Piłkarza, który będzie potrafił przyblokować piłkę, przytrzymać ją, grać tyłem do bramki, być żyjącym elementem taktycznej układanki drużyny. A nie tylko człowiekiem, który jedynie dostawi nogę lub głowę. Ale nawet takiego przez ostatnich dwanaście miesięcy w Bielsku-Białej nie mieliśmy. Przeanalizujmy.
Z odejściem Demjana najpierw musiał się zmierzyć Czesław Michniewicz. Marzył o zakontraktowaniu Marcina Robaka, ale wszyscy wiemy, że było to nierealne ze względów finansowych. Wraz z prezesem nie byli za to zainteresowani Bernardo Vasconcelosem, królem strzelców ligi cypryjskiej. Polecałem go „Góralom” za pośrednictwem Marcina Adamskiego i Łukasza Sosina, który – kto jak kto, ale jako czterokrotny najlepszy snajper tamtejszej ligi – ma dobre rozeznanie na tym rynku. Vasco odnalazł się w Zawiszy Bydgoszcz i spełnił swoje zadanie. Także Idrissa Cisse, który nawet był na testach i w wyrażanej wówczas także na łamach „Sportowych Beskidów” mojej opinii przydałby się drużynie, nie pasował wówczas Podbeskidziu. Dziś nagle pasuje. Kto wie, czy gdyby któryś z nich nie został zatrudniony wtedy w zespole, Michniewicz dalej nie pracowałby w Bielsku-Białej. Bo zwróćmy uwagę na to, kto grał wówczas na tej newralgicznej pozycji, przez te kilka kolejek sezonu 2013/2014, dopóki „Polskiemu Mourinho” nie wręczono dymisji: Fabian Pawela, Piotr Malinowski, Krzysztof Chrapek i Sebastian Bartlewski. Pojawił się nawet pomysł z Błażejem Telichowskim, który przecież jako junior był napastnikiem i w polu karnym rywala zawsze czuł się, jak ryba w wodzie. Czasem nawet lepiej niż na swoim. A głową z całej wyżej wymienionej grupy grał zdecydowanie najlepiej. I wiecie, który z napastników w tych dziewięciu meczach Michniewicza zdobył bramkę? Tylko rezerwowy na mecz z Górnikiem Zabrze w drugiej serii meczów, młodzieżowiec Łukasz Żegleń! Komentarz zbyteczny.
Zimą za transfery odpowiadał już Leszek Ojrzyński. Przyszło trzech nowych napastników! Dwóch z zagranicy – Mikołaj Lebedyński i Jan Blażek. Z Floty Świnoujście Charles Nwaogu. Zdobyli w sumie tyle goli, co jesienią... Żegleń. Jednego. Najwięcej na szpicy grał i tak wypożyczony z Korony Kielce… boczny pomocnik Mateusz Stąporski. A największą skutecznością – z napastników – wiosną błysnął Chrapek. „Królem strzelców” „Górali” nie został żaden z napastników, tylko Marek Sokołowski. A co ciekawe, nawet z takim kłopotem, drużyna utrzymała się dużo łatwiej i zajęła zdecydowanie wyższe miejsce w tabeli niż wtedy, gdy Demjan został najlepszym ligowym snajperem.
Robert rok temu perfekcyjnie wykorzystał swoje pięć minut. Niemal w ostatniej chwili, w wieku 30 lat, po zaledwie jednym naprawdę bramkostrzelnym sezonie, wyjechał do zachodniej ligi i to w fajne miejsce do życia, bo w Belgii jest przyjemnie. Jednocześnie zapowiedział, że kiedyś chętnie wróci do Bielska-Białej, więc przygotował wszystkich na taki scenariusz i poniekąd jakby trzymano tam ciągle dla niego miejsce. Plan zrealizował się jednak przynajmniej o rok za wcześnie. Najlepszy zawodnik sezonu w T-Mobile Ekstraklasie w sezonie 2012/2013 w Podbeskidziu był największą gwiazdą i miejsce w składzie zawsze miał pewne. W Waasland-Beveren zetknął się z normalną rywalizacją, konkurencją o grę nie tylko w jedenastce, ale by w ogóle znaleźć się w meczowej kadrze. Wystąpił w 22 ligowych spotkaniach, ale w sumie na boisku przebywał przez niewiele ponad 1000 minut. Zdobył dwie bramki, zaliczył też dwie asysty. I wiedział, że w drugim roku wcale nie będzie mu tam łatwiej. Mógł zostać, „skasować”, ale miał świadomość, że w Podbeskidziu przyjmą go z otwartymi rękoma. Czy byłoby tak za kolejnych dwanaście miesięcy? Może wtedy nie byłby już potrzebny? Jeśli grałby jeszcze mniej, niż w poprzednich rozgrywkach, jak bardzo wpłynęłoby to na jego formę?
Uważam, że wybrał idealny moment. Zrobił mistrzowski ruch, co świadczy o jego umiejętności przewidywania i inteligencji. Dużo nie stracił, bo zabrał ze sobą połowę pieniędzy, które należały mu się z tytułu jeszcze rocznego kontraktu (za sezon dostawał pewnie 200 tysięcy euro) i zameldował się w miejscu, gdzie jest prawdziwym bohaterem. Rozegrał to wprost perfekcyjnie. Oby tak samo było już na boisku w nowym sezonie.