Goście z Wisły przystąpili do rywalizacji z jasno sprecyzowanym nastawieniem, którego usilnie przez niemal pełne 90. minut się trzymali. – Byliśmy mocno skupieni na defensywie. Taki był nasz plan, bo nie chcieliśmy się otwierać. Nie graliśmy pięknie, głównie przeszkadzając rywalowi. Ale czyniliśmy to przez 80 procent meczu bardzo umiejętnie i osiągnęliśmy cel, jakim było nie przegranie w Pogórzu. Zasłużyliśmy na ten punkt. Od razu jednak dodam, że w takim stylu grać chcielibyśmy w dalszej fazie ligi jak najrzadziej – opowiada Patryk Pindel, szkoleniowiec futbolistów WSS.

Co najważniejsze w kontekście wyniku, wydarzyło się po przerwie konfrontacji w Pogórzu. Przyjezdni w 49. minucie mieli powód do radości. Wrzutkę Kamila Janika na dalszy słupek spuentował Gabriel Boś, który piłkę wepchnął do bramki LKS-u klatką piersiową. Dobre nastroje wiślańskiej drużyny zostały zmącone w 57. minucie. Sprytnie rzut rożny rozegrał Piotr Ćwielong, a sprzed „16” uderzył Łukasz Hanzel. Rykoszet zmylił Rafała Jacaka i pogórzanie wrócili do gry o pełną pulę. Czy byli bliscy jej zgarnięcia? Owszem – w samej końcówce wpierw z najbliższej odległości Marcin Bomski wcelował wprost w golkipera WSS, zaś Ćwielong w sytuacji sam na sam z Jacakiem ostemplował słupek. Gospodarze mogli mówić o pechu, wszak jeszcze w premierowej odsłonie strzał w obramowanie „świątyni” konkurenta oddał Patryk Tyrna.

– Niedosyt jest bardzo duży, ale najwyraźniej na razie nie jest nam pisane odnieść zwycięstwo. To było spotkanie z kilkoma naprawdę klarownymi sytuacjami. Z samej gry można być zadowolonym, bo potrafiliśmy dyktować warunki i przerwaliśmy również serię porażek – wyjaśnia grający szkoleniowiec ekipy z Pogórza.