Nerwowości i brutalności aż nadto
Lider kontra czwarta siła tego sezonu w Lidze Okręgowej Skoczowsko-Żywieckiej. Starcie między Błyskawicą Drogomyśl a Podhalanką Milówka zapowiadało się iście ciekawie.
- Pierwszy raz miałem okazję uczestniczyć w takim meczu. Niepojęte jest to, co się działo momentami na boisku. Przepychanki, ksenofobiczne zwroty, agresja - szkoda, że zamiast rozmawiać o sportowych aspektach, wpierw na myśli przychodzą te pozaboiskowe. Niemniej, ten remis przybliżył nas do mistrzostwa i z tego się cieszymy - mówi Krystian Papatanasiu, trener Błyskawicy.
Jeśli chodzi o wydarzenia sportowe, nie było w tym spotkaniu za wiele "fajerwerków". Podhalanka na mecz dotarła w "12" i trapiona wszelkiej maści problemami kadrowymi postawiła na mocno defensywny wariant, z którym drogomyślanie mieli sporo problemów, choć stwarzali sobie oni sytuacje bramkowe. Wśród nich należy wspomnieć o próbie Krzysztofa Koczura czy Daniela Krzempka - za każdym razem na posterunku był bramkarz Podhalanki.
Dużo w tym meczu było jednak nerwowości, twardych starć i agresji. Na dowód tego była sytuacja z 40. minuty, kiedy to sędzia "cegłą" potraktował zarówno Filipa Balcarka z Podhalanki, jak i Vitaliya Miklosha z Błyskawicy. Ponadto ławkę musiał opuścić szkoleniowiec drogomyślan.
W "gęstej" atmosferze toczyła się również druga połowa. Od 65. minuty Podhalanka musiała grać w "9", gdy czerwoną kartkę ujrzał Denys Anufrijenko. Mimo to drużyna z Milówki objęła prowadzenie 10. minut później. Kacper Najzer popisał się fantastycznym uderzeniem z okolic połowy boiska, zauważając, że bramkarz Błyskawicy stoi wysoko ustawiony. Reakcja drogomyślan jednak była najwyższych lotów. W 83. minucie Vołodymyr Varvarynets uderzył sprzed pola karnego i okazało się być to dobrą decyzją. Wynik remisowy utrzymał się do końca spotkania.
- Pojechaliśmy na ten mecz praktycznie bez rezerwowych, tylko z bramkarzem na ławce, który musiał wejść do ataku. Mimo to zagraliśmy jak herosi i z tego miejsca duży szacunek do chłopaków. Pokazaliśmy sporo dyscypliny i szkoda, że nie dowieźliśmy prowadzenia do końca, bo ten mecz mógłby być materiałem na film - przyznaje Adrian Kopacz, trener Podhalanki.