Wojownik z Cieszyna w swej pierwszej obronie mistrzowskiego pasa faworytem nie był. Tym uznawano niepokonanego dotąd Nigeryjczyka Israela Adesanyę. Walka w Las Vegas zapowiadała się jako niezwykle atrakcyjna - silny rywal był pewny swego, ale i zmotywowany Jan Błachowicz argumenty posiadał. - Nie mogę doczekać się, kiedy wejdziemy do oktagonu. Zamierzam realizować swój plan - nadmieniał przed konfrontacją Polak.


Wstępna faza pojedynku upłynęła w "stójce", a obaj zawodnicy używali głównie kopnięć. W tej konwencji nieco lepiej prezentował się pretendent. Adesanya rundę kolejną rozpoczął aktywniej, ale "Cieszyński Książę" błyskawicznie odpowiedział celną serią ciosów, która wyraźnie zrobiła wrażenie na Nigeryjczyku. Niebawem to cieszynianin przejął inicjatywę, kilkukrotnie zranił przeciwnika, a kiedy ten złapał oddech sam przyjął taktykę na zaoszczędzenie sił.

W rundach numer 3 i 4 Błachowicz często szukał klinczu i w takich warunkach rywala punktował. Zdołał sprowadzić go nawet do parteru, odbierając 31-latkowi jego najgroźniejsze atuty. Ten fragment agresywności Polaka przekonał sędziów, podobnie jak ponowne obalenie Adesanyi w piątym starciu, gdy mistrz swoją wyższość zaakcentował.

Werdykt sędziowski nie okazał się zaskakującym. Jednogłośnie - dwukrotnie 49:45 i raz 49:46 - wskazali na fenomenalnego Błachowicza - powtórnie koronowanego królem federacji UFC!