
Od niespodzianki nie tak daleko
Rehabilitacja piłkarzom Wisły Strumień za wysoką porażkę w poprzedniej kolejce powiodła się, ale nie było to zadanie przebiegające bez komplikacji.
– Mieliśmy kontrolę nad meczem mniej więcej do 80. minuty. Niestety szwankowała skuteczność, przez co goście cały czas mogli wierzyć, że coś ugrają – przyznaje Mateusz Szatkowski, grający trener Wisły, która istotnie mogła wcześniej outsiderowi z Węgierskiej Górki „odjechać”.
Najlepszym dowodem braku strzeleckiej inwencji strumienian, jest sytuacja z 23. minuty. Przewinienie Macieja Bąka względem Przemysława Chrostowskiego poskutkowało rzutem karnym, lecz golkiper Metalu wyczuł intencje Artura Miłego. Na bramkę gości strzelali też Jakub Puzoń, Dawid Gizler czy ponownie Miły, ale piłka z zaskakującą częstotliwością mijała jednak cel. Wyjątku zawodnicy Wisły doczekali się tylko w 52. minucie. Uderzenie Łukasza Mozlera z rzutu wolnego zostało przez Dominika Szczotkę sparowane na poprzeczkę, ale futbolówka w dalszej kolejności odbiła się od głowy golkipera, by zatrzepotać w siatce.
Co ważne, bramka otwierająca rezultat okazała się tą na wagę wygranej faworyta spotkania. – Zdecydowanie to najistotniejsze dla nas, natomiast mogło skończyć się to różnie. Z tego płynie wniosek na przyszłość, aby grać odpowiedzialnie i pilnować wyniku w końcówce meczu – zaznacza Szatkowski.
Przyjezdni swojej postawy wstydzić się nie muszą. Stracha napędzili Wiśle zwłaszcza w doliczonych 7. minutach do drugiej połowy, kiedy to 2-krotnie bliski doprowadzenia do remisu był Adrian Parfieńczyk. – Nie wyglądaliśmy jakoś rewelacyjnie, aczkolwiek rzeczywiście sprawienie niespodzianki było wcale nie tak odległe – przyznaje Zbigniew Skórzak, szkoleniowiec Metalu.