Patrycja Marek w STREFIE WYWIADU: najważniejsze to nie poddawać się
Ekstraliga kobiet, Centralna Liga czy „okręgówka”. To nie wszystkie rozgrywki, w których jako boiskowego „rozjemcę” możemy spotkać absolwentkę Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Żywiecka sędzia Patrycja Marek jest kolejnym gościem realizowanego przez nasz portal cyklu STREFY WYWIADU.
SportoweBeskidy.pl: Jak to się stało, że zostałaś sędzią piłkarską? Patrycja Marek: Na początku grałam w piłkę z chłopakami w trampkarzach Koszarawy. Później zostałam ściągnięta przez Mitech Żywiec, gdzie występowałam przez cztery lata. Pod koniec liceum, za namową kolegi, zrobiłam kursy sędziowskie. Pomyślałam sobie „gram, to fajnie byłoby zobaczyć, jak to wygląda z innej perspektywy”. Początek był dramatem w moim wykonaniu (śmiech). Zaczynałam od sędziowania meczów żaków i trampkarzy, gdzie nie ma asystentów i często dostawało się po uszach. Później koledzy wzięli mnie na „okręgówkę” i tak to się zaczęło.
SportoweBeskidy.pl: No właśnie. Zanim zaczęłaś być takim boiskowym rozjemcą, to sama dawałaś ponosić się emocjom jako zawodniczka. Dlaczego nie kontynuowałaś kariery właśnie w tę stronę? P.M.: Po liceum wybrałam się na studia do Krakowa. Mitech awansował wtedy do I ligi i dojeżdżanie do Żywca co drugi dzień na trening było bardzo trudne. Niestety, jak wszyscy wiedzą „nie trenujesz, nie grasz”. W Krakowie z kolei nie było jeszcze wtedy klubu w jakiejś wyższej lidze, dlatego postawiłam wszystko na jedno kartę i zaczęłam tylko i wyłącznie sędziować.
SportoweBeskidy.pl: Niekiedy musisz sędziować mecze rozgrywane we Wrocławiu, Rzeszowie czy w Warszawie. Jak wygląda weekend w takich sytuacjach? P.M.: Powiem szczerze, że kiedyś były bliskie wyjazdy. Teraz 300 kilometrów to blisko. Najdalszy, bo aż 500 km w jedną stronę, miałam na I ligę do Łaszczowa. Często jest tak, że w sobotę mam ligę Centralną lub też Ekstraligę, wyjeżdżam z samego rana albo nawet dzień wcześniej, a w niedzielę znowu mam mecz lokalny. Weekend dla mnie... nie istnieje.
SportoweBeskidy.pl: Nie męczy Cię to? P.M.: Czasami męczy, ale jak się robi to, co się kocha to wiadomo, że tego nie przerwiesz. Jak wraca się z meczu i dostajesz wysoką notę od obserwatora, czujesz się wspaniale. Nawet, jeśli jestem bardzo zmęczona, to na drugi dzień i tak zadowolona.
SportoweBeskidy.pl: Jak wyglądają przygotowania sędziego do sezonu? P.M.: My – arbitrzy, którzy chcemy sędziować gdzieś wyżej – musimy być przygotowani bardzo dobrze zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Dostajemy co tydzień rozpiskę od PZPN. Na przestrzeni siedmiu dni musimy zrobić cztery jednostki treningowe. Oprócz tych treningów, raz na pół roku, muszę pomyślnie napisać test. Ponadto tutaj – w podokręgu – muszę co miesiąc zdawać egzaminy z nowinek sędziowskich. Reasumując, musimy w tym „siedzieć” na bieżąco.
SportoweBeskidy.pl: Jakie dostrzegasz różnice pomiędzy sędziowaniem spotkań mężczyzn a kobiet? P.M.: Różnice są diametralne. Ja osobiście bardzo nie lubię sędziować meczów pań. Bardzo je szanuję i rozumiem, bowiem sama grałam w piłkę i wiem, że jest to dla nas inny wysiłek fizyczny, ale z perspektywy arbitra są to nudne mecze. Akcje są powolne, kobieta zanim poda musi kilka razy pomyśleć i spotkanie traci na dynamice. Trzeba jednak być dużo bardziej skupionym. Wszak w damskim futbolu dużo częściej dochodzi do bardzo groźnych fauli. Ponadto, dochodzi często do... bójek. Tu wystarczy jedno słowo i już rodzi się wielka awantura.
SportoweBeskidy.pl: Który mecz wspominasz najmilej, a który najgorzej? P.M.: Ciężkie pytanie. Najmilej chyba debiut na arenie międzynarodowej. Miałam przyjemność sędziować mecz Litwy z Danią do lat 17. Może samo w sobie spotkanie nie stało na najwyższym poziomie, ale oprawa meczu – flagi, hymny itp. powoduje, że ta konfrontacja zostanie na długo w mojej pamięci. Jeśli chodzi o najgorszy... Chyba początki w naszych a-, b-klasach. Nawet teraz, gdy przyjdzie mi sędziować b-klasę, to człowiek nie wie, co się dzieje.
SportoweBeskidy.pl: Ostatnimi czasy często wybuchają afery o przyłapaniu arbitra u bukmachera. Jak Ty podchodzisz do tej sytuacji. Czy Twoim zdaniem powinniście mieć prawo obstawiać spotkania, przynajmniej takie, których nie sędziujecie? P.M.: To jest dalej strasznie „śliski” temat. Niby nie uprawiamy zawodu, ale faktycznie coś nas zobowiązuje. Mówi się, że czym bardziej coś zakazane, tym bardziej jest też niestety łakomym kąskiem.
SportoweBeskidy.pl: Na koniec nie mogło zabraknąć i tego pytania. Czy zaglądasz na nasz serwis? P.M.: Oczywiście, że tak! Uważam, iż takie portale są nam bardzo potrzebne, bo ludzie żyją tym sportem. Czytając nawet te dziwne komentarze, widać, że się tym interesują. Bardzo fajnie wejść, być „na bieżąco”, poczytać wywiad z kimś, o kim nawet się wcześniej nie słyszało, a dużo osiągnął.
SportoweBeskidy.pl: Czego mogę Ci zatem życzyć? P.M.: Nie ukrywam, że moim marzeniem jest szczebel międzynarodowy. Będę walczyć, próbować, ale najważniejsze, żeby się nie poddać i dążyć do tego. Tak więc… awansów, chyba (śmiech).
SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. P.M.: Dziękuję.
Rozmawiał: Arkadiusz Oczko