Po dwóch dobrych wyjazdach „Górale” wracają na własne boisko. Punkty zdobyte przy Bułgarskiej na Lechu i w Szczecinie z Pogonią smakowały tym bardziej, że zdobyte zostały dzięki nieustępliwości i wierze w sukces trwającej do ostatniej sekundy. Wyrównanie przeciw „Kolejorzowi” padło przecież po uderzeniu Bartosza Śpiączki w 89. minucie, Maciej Iwański w Zachodnio-Pomorskiem zimną krew podchodząc do rzutu karnego musiał zachować nawet jeszcze później. Przeciw „Portowcom” mógł też podobać się początek meczu i chęć do gry ofensywnej, poparta dobrym pomysłem. Zastanawiam się też, czy kluczem do zdobyczy punktowej nie było i ustawienie z piątką obrońców, które nie po raz pierwszy dało niezły efekt.

iwanow_big W zasadzie tylko podczas domowej porażki z Górnikiem Zabrze wariant z trójką środkowych defensorów nie zdał egzaminu, bo zespół z Bielska-Białej przegrał u siebie i to 0:3. Miesiąc później w Pucharze Polski w Zabrzu Leszek Ojrzyński znów posłał jednak do gry trzech stoperów – Bartłomieja Koniecznego, Dariusza Pietrasiaka i „nowicjusza” Gracjana Horoszkiewicza, który już w 7. minucie swój debiut w podstawowej jedenastce okrasił golem. Podbeskidzie wygrało 4:2. By niedługo później – grając ponownie w klasycznym ustawieniu z czwórką obrońców – w tych samych rozmiarach przegrać z Piastem Gliwice. W Poznaniu i Szczecinie – pewnie także dlatego, że były to spotkania na wyjeździe – trener zdecydował się więc ponownie na pięciu ludzi w obronie. Pytanie, czy pomysł ten będzie realizowany w sobotę, skoro Podbeskidzie zagra jednak u siebie?

W piłkę gra nie ustawienie taktyczne, ale ludzie. Wydaje się, że gra na trzech stoperów jest świetnym rozwiązaniem, gdy na bokach obrony są Marek Sokołowski i Frank Adu Kwame, którzy lepiej czują się w ataku niż w defensywie. Drużyna po ewentualnej stracie piłki i braku powrotu jednego z nich, w tyłach powinna się czuć się pewniej, bo ma tam przecież o jednego człowieka więcej. Trudno jednak powiedzieć, czy jest to wariant pewniejszy czy nie. Ciągle mamy za mało danych. Po pierwsze dość często zmieniają jednak personalia w trójce nominalnych stoperów. Po drugie Podbeskidzie ciągle traci dużo bramek. Od pięciu spotkań nie może zakończyć meczu z czystym kontem.

Winą za taki stan rzeczy obarczono Dariusza Pietrasiaka, do którego były pretensje po porażce z Wisłą w Krakowie (2:3) i rywalizacji z Piastem Gliwice (2:4). „Pietras” odpoczywał przez ponad dwa tygodnie, bo na nim skupiło się wszystko, co złe w defensywie. A on był tylko ostatnim elementem łańcuszka kłopotów. Tyle, że tym najbardziej widocznym – tak, jak przy „samobóju” z Wisłą czy przegranym pojedynku w polu karnym z gliwiczaninem Kamilem Wilczkiem. W obu newralgicznych akcjach stoper „Górali” pozostawał jednak sam, próbował ratować sytuacje, które można i należało było zatrzymać wcześniej. Był, jak saper. Jeden niewłaściwy ruch i... Miny założyli jednak inni. Obarczanie straconymi golami tylko jego, byłoby więc wysoce niesprawiedliwe.

Przypominają mi się Mistrzostwa Świata w Niemczech w 2006 roku. O stracone bramki przez Polskę nikt nie miał uwag do Jacka Bąka. Bo gdy zaczynał się „smrodek”, nigdy nie było go w okolicy. Nie został przez nikogo „skręcony”, bo nie znajdował się w sektorze boiska, skąd szło zagrożenie. Błędu nie popełnił. Bo był nieobecny. Tak samo z czepianiem się Tomasza Hajty i wypominanie mu Pedro Paulety, Portugalczyka, który w Korei Południowej strzelił nam trzy gole. Tyle, że „Gianni” w przeciwieństwie do kolegów z zespołu starał się go zatrzymać. Próbował, nie wyszło, posypał głowę popiołem, zawodnicy z jego formacji umyli od tego ręce. I mieli „czyste kapcie”. Wszystko co złe, skupiło się więc wtedy na Hajcie. Tak, jak w ostatnim czasie w Podbeskidziu na Pietrasiaku. Pytanie, co w tym czasie „w tej sprawie” zrobili inni?