
Piłkarski październik i listopad do zapomnienia
Tytułowe odniesienie wiąże się ściśle z postawą Pasjonata Dankowice, który na zimową przerwę udał się w nastrojach minorowych.
Podczas ostatniej ligowej soboty piłkarze z Dankowice podejmowali walczący o mistrzostwo MKS Lędziny. Nie byli w tej konfrontacji faworytem, ale z atutu własnego boiska zamierzali na miarę takich możliwości skorzystać. – Wiedzieliśmy doskonale, że przychodzi nam grać z takim, a nie innym przeciwnikiem, więc postawiliśmy na niski pressing i wychodzenie z kontrami przy nadarzających się ku temu okazjach. W pierwszej części meczu wychodziło nam to całkiem nieźle, widoczna była „gołym okiem” walka i zaangażowanie. Straciliśmy wprawdzie gola, ale prezentowaliśmy się całkiem przyzwoicie – opowiada Artur Bieroński, grający trener Pasjonata.
Oczekiwania przed drugą połową były rozbudzone, choć niepokój budziła jednocześnie wąska kadra zespołu z Dankowic. Gdy w 49. minucie Grzegorz Kostrzewa podwyższył zaliczkę gości odwrotu już nie było... – Coś w naszej drużynie pękło. Czym bliżej końca, tym bardziej opadaliśmy z sił. Wyszło to, że w czwartek graliśmy zaległy mecz, a kilka dni wcześniej prestiżowe derby. Zmęczenie się nawarstwiło, a rywal to bezlitośnie wykorzystywał i dobijał nas – dodaje Bieroński.
Wysoka porażka 0:5 wpisała się w krajobraz październikowych i listopadowych występów dankowiczan, notujących ledwie 1 wygrany mecz i aż 7 porażek. – Szkoda bardzo, że tak kończymy pechową rundę. Nic tego przecież nie zapowiadało po obiecującym początku sezonu. Liczyliśmy na więcej i mieliśmy sporo takich meczów „na styku”, w których powinniśmy zdobyć punkty – komentuje nasz rozmówca.
Dodajmy, że półmetku zmagań „okręgówki”, dystans Pasjonata do mających tyle samo „oczek” na szczycie stawki ekip z Wilkowic i właśnie Lędzin, wynosi aż 20 punktów. – To drużyny o sporym potencjale głównie ofensywnym. Więcej indywidualności ma MKS, z kolei GLKS to zespołowość. Trudno stwierdzić jednoznacznie kto ma większe szanse na awans – klaruje Artur Bieroński.