Fetowanie zarówno rzeczonych „fantów”, jak i pełnej puli przyszło w udziale ekipie z Pietrzykowic. – Lepszej inauguracji rundy nie mogliśmy sobie wymarzyć. Widać, że treningu trochę brakuje i mało było płynnego grania, ale efekt kluczowy to wartościowe punkty na wyjeździe – ocenia Sebastian Gruszfeld, szkoleniowiec Borów.

Przyjezdni już po 120. sekundach meczu prowadzili. Michał Motyka popędził lewą flanką, dograł do Michała Talika, który „zgrzeszył” skutecznością w pojedynku z Mateuszem Cienciałą. Była to zaliczka skromna i nie dająca żadnej gwarancji korzystnego rezultatu, tym bardziej wobec ambitnych prób ofensywnych pogórzan. Najlepszą szansę dla LKS-u na wyrównanie zmarnował stający „oko w oko” z golkiperem ekipy z Pietrzykowic Michał Czakon.
 



Wstęp drugiej połowy to znów idealny fragment w wydaniu gości. W 47. minucie bliźniacza szarża M.Motyki przysporzyła strzeleckiej okoliczności Rafałowi Durajowi, który z zadania się wywiązał. Tym razem gospodarze zdołali odpowiedzieć, gdy po kornerze z okolic 14. metra obok słupka przymierzył Mateusz Rucki, ale równie piorunująco przeciwnik zadał cios, który okazał się decydujący. W 57. minucie Talik uprzedził bramkarza LKS-u w następstwie wrzutki ze skrzydła Pawła Duraja. I rzec można, że podopieczni trenera Gruszfelda na tego gola zasłużyli, wszak tuż przed trafieniem beniaminka na 1:2 Gabriel Duraj ostemplował poprzeczkę.

– Demony z poprzedniego sezonu niestety do nas wróciły. Popełnialiśmy proste błędy w kryciu. Usprawiedliwieniem tego mogą być braki kadrowe, bo w obronie z konieczności musieli zagrać pomocnicy – zaznacza trener pogórzan Marcin Sitko.