SportoweBeskidy.pl: „Leśna w A-klasie” można było przeczytać na jednym z lokalnych portali piłkarskich po ostatnim waszym meczu. Tymczasem wcale jeszcze nie spadliście z ligi?
Piotr Raczek:
Matematycznie wygląda to tak, że szanse rzeczywiście wciąż są, choć mając na względzie nasz dorobek punktowy osiągnięty w tej rundzie trudno określać je jako duże. Liczymy natomiast, że wobec poprawy sytuacji kadrowej i gry w składzie zbliżonym do optymalnego, bo z tym dotąd przy kontuzjach, kartkach i innych sprawach było różnie, chłopcy się zmobilizują. Zamierzamy jeszcze powalczyć. Tempo, z którym zagramy w Puńcowie lepiej spisuje się na wyjazdach, zespół z Bestwiny w przeszłości nam „leżał”, mobilizacja na pewno nastąpi też na derby z Góralem. Różnie możemy więc być. A na koniec mamy u siebie rywala z Wilkowic i jeśli nawet nie uda się utrzymać, to zechcemy z honorem zakończyć rozgrywki. Oczywiście wariant najlepszy, a na ten moment również realny, to prześcignięcie Metalu Skałki i utrzymanie Beskidu Skoczów w IV lidze.

SportoweBeskidy.pl: Szkoda więc chyba bardzo meczu z Orłem Łękawica. Trener przeciwnika, który wygrał w Leśnej 4:2 stwierdził, że jego zespół wcale lepszy nie był...
P.R.:
To był kolejny mecz, w którym kosztowne okazały się błędy indywidualne, umożliwiające rywalowi strzelenie goli. W Drogomyślu było to samo. Trener Papatanasiu mówił, że gdyby tamto spotkanie zakończyło się pomyślnie dla nas, to nie byłby zdziwiony patrząc na przebieg gry. Z ekipami z Pruchnej i Zebrzydowic mieliśmy doskonałe sytuacje przy korzystnym wyniku, a zamiast wypracować sobie przewagę niebawem traciliśmy gola. Sporo było niestety takich meczów, zdecydowanie zbyt dużo.

SportoweBeskidy.pl: Czego zatem brakowało do choćby okazjonalnego zdobywania punktów?
P.R.:
Z punktu widzenia strcite boiskowego zabrakło nam skutecznego napastnika. Gdyby Maciek Sowa albo Marcin Wróbel zostali u nas, to teraz mielibyśmy już zagwarantowane pozostanie w „okręgówce”. Jasne, że na przyszłość ciężko byłoby się na tym opierać, ale były w naszych meczach takie sytuacje, które musiały zostać wykorzystane. Nie jest to tylko nasza opinia, że gramy dużo lepiej niż jesienią. Wtedy jednak zgromadziliśmy 9 punktów, choć na boisku niewiele nam wychodziło. Teraz nawet przegrywając walczymy, potrafimy prowadzić grę. Gdy marnuje się kilka „setek” co mecz, uchodzi z drużyny powietrze w końcowych minutach.

SportoweBeskidy.pl: Decyzja o powierzeniu funkcji trenera Wojciechowi Zuziakowi była zdaniem władz klubu dobra z perspektywy czasu?
P.R.:
Myślę, że tak. Ma naprawdę dobry warsztat i odpowiednie podejście do chłopaków. To solidny i zaangażowany trener. Nawet z zapaleniem oskrzeli, a później zapaleniem płuc przyjeżdżał na trening, pokazując jak zależy mu na tym zespole. Zresztą papiery Akademii Wychowania Fizycznego na kierunku trenerskim absolutnie nie są przypadkowe. Żałujemy, że sprawy losowe i życiowe, które powodowały kiepską frekwencję na meczach i treningach, tak nas dotknęły. Ze składu wypadli nam prawie całkowicie Kachel i Niewdana, z treningów wypadł Piątek. Zrodziło to konieczność korzystania z naszych juniorów, którzy pewną jakość dają, ale patrzymy na nich w perspektywie melodii przyszłości. Jeśli spadniemy z ligi to właśnie w oparciu o naszą utalentowaną młodzież będziemy budować drużynę na kolejny sezon.

SportoweBeskidy.pl: Jedna z rewelacji rozgrywek bielskiej „okręgówki” może ten poziom ligowy opuścić. W Leśnej skończył się zapał?
P.R.:
Nie chciałbym nadużywać słowa „spadek”, ale jeśli to najgorsze się wydarzy, to trzeba będzie przyznać uczciwie, że uleciał gdzieś duch tego zespołu, który do ligi z przytupem awansował, a później był groźny dla najlepszych. Trenerzy drużyn przeciwnych uczulali za każdym razem przed lekceważeniem nas, mieli respekt, doceniając naszą zaciętość, niesamowitą ambicję i waleczność. Remisowaliśmy z Beskidem Skoczów i Kuźnią Ustroń w ostatnich latach, a to przecież dzisiejsi IV-ligowcy. Wygraliśmy 4:3 w Dankowicach, co było nie lada sukcesem. Mieliśmy mniejsze umiejętności piłkarskie, ale nadrabialiśmy to zaangażowaniem. Przeciwnicy obawiali się, bo choćby mecz trwał 100 minut, to dawaliśmy z siebie wszystko, co mieliśmy. Strasznie nam szkoda tego sezonu.