- Z perspektywy całego spotkanie muszę przyznać, że przeciwnik miał więcej dogodnych sytuacji do zdobycia bramki - powiedział nam tuż po zakończonej rywalizacji z miejscową Unią Szymon Waligóra, szkoleniowiec LKS Czaniec.

Mimo przewagi raciborzan to właśnie goście rozpoczęli strzelanie. Stało się to w 23. minucie za sprawą Olga Apanchuka, który wykorzystał ewidentny błąd obrońcy przeciwnika w polu karnym, zagubionego w wyprowadzaniu piłki. Ukrainiec wyłuskał piłkę i pokonał bramkarza strzałem w "krótki" róg bramki. Gol dla LKS-u podziałał na gospodarzy, jak płachta na byka. Nie potrafili oni jednak wykorzystać stworzonych przez siebie sytuacji. Wspomnieć można o okazji, w której chybili z 2. metrów oraz strzale z 40. minuty, który zatrzymał się na poprzeczce bramki strzeżonej przez Patryka Kierlina. Piłkarze z Czańca mogli podwyższyć na 2:0, ale strzał Macieja Felscha z 11. metra także ostemplował aluminium. W końcu jednak wyrównali napierający gospodarze. W 44. minucie piłka zagrana wzdłuż pola karnego na 11. metr znalazła adresata. Strzał odbił się jeszcze od defensora przyjezdnych,  a Kierlinowi nie pozostało nic innego, jak tylko wyciągnąć piłkę z siatki.
 


Druga odsłona również należała do gospodarzy, którzy raz za razem atakowali bramkę LKS-u. Przede wszystkim należy wspomnieć o strzale, po którym piłka ponownie zakończyła lot na obramowaniu bramki Kierlina. W 75. minucie na boisko wszedł Sebastian Wiśniowski, który okazał się jokerem w talii trenera Waligóry. Po odbiorze w środku pola piłkę otrzymał O. Apanchuk i obsłużył kolegę z drużyny. Wiśniowski pokonał zaś golkipera Unii pewnym strzałem na wagę wyjazdowego kompletu.

- Z przekroju całego spotkania cieszy przede wszystkim wynik. Mam nadzieję, że to początek serii zwycięstw mojej drużyny. Mieliśmy dzisiaj dużo szczęścia, ale dopomogliśmy temu szczęściu najlepiej jak potrafiliśmy, dobrze broniąc, ale także zadając decydujący cios. W takich meczach rodzi się drużyna! - oznajmił po meczu uradowany Waligóra.