Konfrontacja ta zakończyła się podziałem zdobyczy, a w obu połowach ilość strzelonych bramek przez futbolistów WSS Wisła i Cukrownika była identyczna. Kto winien bardziej radować się z finalnego „oczka” do tabeli?

Gdyby wziąć pod uwagę przebieg rywalizacji, to o większym farcie mogli mówić przyjezdni. W pierwszej połowie kilka razy pod bramką Grzegorza Tide „kotłowało się”. Pojedynek „oko w oko” z golkiperem Cukrownika przegrał Robert Lapczyk, z najbliższej odległości piłki do „sieci” wpakować nie zdołał także Mateusz Tomala. Przy wielu akcjach oskrzydlających wiślanom brakowało elementu zaskoczenia w momencie ku temu kluczowym. Gospodarze mieli także pretensje do sędziego, który nie podyktował „11”, gdy w polu karnym padł po starciu z defensorem Cukrownika Krystian Strach.

Goli kibice doczekali się po pauzie. W 68. minucie za sprawą rzutu z autu do siatki wiślan trafił głową Jan Wawak. I choć piłkarze z Wisły powtórnie zagrażali bramce chybian – m.in. strzały niepokojące Tide oddawał Jakub Marekwica, a i główki Tomali po stałych fragmentach gry czyniły spore zamieszanie – to do samego końca gospodarze musieli trudzić się, by porażki uniknąć. W 90. minucie z rzutu wolnego „zacentrował” Lapczyk, a futbolówka swój lot zakończyła już w bramce. Nie był to ostatni wart odnotowania akcent, bo w doliczonym czasie Sebastian Juroszek upadł w „16”, ponownie gwizdek arbitra pozostał niewzruszony.

– To był mecz pod nasze dyktando i możemy żałować, że nie wygraliśmy. Na to zresztą już długo czekamy – skonstatował Tomasz Wuwer, szkoleniowiec WSS Wisła, nawiązując do serii meczów bez wygranej, która rozpoczęła się w... kwietniu.