I mając powyższy fakt na względzie końcowe rozstrzygnięcie uznać należy za cokolwiek szokujące. Nawet w najbardziej pesymistycznym scenariuszu kibice w Strumieniu nie mogli zakładać, że ich drużyna zostanie w druzgocący sposób rozgromiona. Rezultat – uwaga! – 11:1 na rzecz WSS Wisła jest w owej materii wymowny. – To był dziwny mecz. Obawialiśmy się go, a tymczasem zanim się na dobre rozpoczął w zasadzie wszystko było jasne – klaruje trener gości Tomasz Wuwer. – My swoje założenia realizowaliśmy, szybko wyprowadzając akcje po przechwytach. Gospodarze grali na tyle wysoko, że często dochodziliśmy do pojedynków bezpośrednio z bramkarzem – dopowiada nasz rozmówca.

Wiślanie kanonadę zapoczątkowali po upływie kilku minut. W oznaczonej cyfrą „5” Dorian Chrapek popędził żwawo prawą flanką, dograł mocno wzdłuż bramki na 5. metr do Wojciecha Małyjurka, który piłkę skierował obok bezradnego Bartosza Grabowskiego. W 9. minucie było już 2:0. Szarżę przeprowadził dla odmiany Szymon Płoszaj, który skierował półgórną wrzutkę do Dawida Mazurka. Ten przyjął futbolówkę na klatkę piersiową, a pojedynek „1 na 1” z golkiperem gospodarzy wygrał. Być może losy meczu potoczyłyby się inaczej, gdyby w 38. minucie mocny strzał, jaki oddał z bliskiej odległości Bartosz Wojtków nie padł łupem bramkarza wiślańskiego zespołu. W błyskawicznie wyprowadzonej kontrze fatalny błąd popełnił Grabowski, dzięki czemu Płoszaj wjechał z piłką do „pustaka”. Jeszcze w 42. minucie napastnik WSS wtórnie dokonał egzekucji, gwarantując swojej drużynie konkretną zaliczkę przed rewanżową odsłoną.

Z gospodarzy wyraźnie uszło powietrze i nijak nie byli w stanie dotrzymywać kroku podopiecznym trenera Wuwera, którzy „dziurawili” siatkę strumienian z zaskakującą łatwością. I tak to hat-tricka skompletował Małyjurek, o gola więcej zanotował Płoszaj, ponadto wśród strzelców zaistnieli po składnych akcjach Bartosz Mitręga i Sebastian Juroszek. Wisła honorowe trafienie, choć o takowym mówić można raczej w przenośni, wypracowała sobie rzutem karnym. Faul Roberta Lapczyka „pomścił” Marcin Urbańczyk. Nawet czerwona kartka dla Krystiana Tekli w trakcie drugiej części nie jest żadnym wytłumaczeniem katastrofalnej postawy pokonanych.