
Pogrom mimo przeciwności
Do Drogomyśla zawitała Spójnia Zebrzydowice. Faworyzowani gospodarze nie musieli zademonstrować "maksa", aby z przeciwnikiem się uporać.
Tym niemniej starcie rozpoczęło się iście szokująco i z komplikacją z punktu widzenia faworyta, bo już po kilkudziesięciu sekundach Spójnia... prowadziła. Na prawym skrzydle piłkę umiejętnie wymienili Grzegorz Kopiec z Arkadiuszem Brachaczkiem, ten drugi wrzucił ją w pole karne, a niepilnowany dostatecznie na 2. metrze Piotr Pastuszak głową pokonał Krzysztofa Michałowskiego. Gol stracony podziałał na Błyskawicę niczym płachta na byka, bo gospodarze na poważnie zabrali się do redukowania dystansu.
Próby Błażeja Bawoła i Marcina Jasińskiego nie przyniosły jeszcze powodzenia, ale już w przypadku Krzysztofa Koczura snajperski instynkt był na spodziewanym poziomie. W 19. minucie napastnik Błyskawicy stał tam, gdzie powinien po podaniu Marcina Wysińskiego wzdłuż bramki w następstwie odbioru futbolówki Dariuszowi Potrząsajowi. Nie inaczej było w 38. minucie, gdy „Kotkowi” asystował B. Bawoł, strzelec wyborowy ograł Kamila Kawę i dopełnił formalności. Inna sprawa, że drogomyślanie już w 32. minucie mogli wyjść na prowadzenie, lecz wspomniany golkiper Spójni wyczuł efektowną paradą intencję egzekwującego rzut karny Mariusza Saltariusa.
Rozpędzony faworyt, mimo opisanych pokrótce przeciwności z premierowych 45. minut, był już nie do zatrzymania. Przed upływem godziny rywalizacji komfortowy rezultat zapewnił swojej drużynie Jasiński, któremu kluczowe podanie wykonał Kacper Brachaczek. Na kwadrans przed końcem meczu Dawid Świńczyk obsłużył B. Bawoła, który ustalił wynik potyczki na 4:1. To z perspektywy gości z Zebrzydowic najniższy wymiar kary, m.in. Łukasz Halama ostemplował poprzeczkę, a była to jedna z kilku dogodnych sposobności Błyskawicy na wtórne pokonanie Kawy.