Ta z całą pewnością oczekiwań nie zawiodła, bo obie drużyny były zdeterminowane, by w wiosenne rozgrywki wkroczyć optymalnie. Nie sposób jednak pominąć fakt, że premierowy kwadrans spotkania w Lędzinach to zauważalna przewaga miejscowych. Pod bramką strzeżoną przez Kacpra Mioduszewskiego kilkukrotnie się kotłowało, ale piłkarzom MKS-u brakowało elementu zaskoczenia. Od czasu do czasu bestwinianie w dalszym fragmencie meczu kontrowali, również efekt ich starań był mizerny.
 



Na dobre starcie „rozkręciło się” po zmianie stron, to choćby za sprawą gola, o którego pokusił się bestwiński zespół. W 57. minucie wracający do gry po kontuzji więzadeł Adrian Miroski huknął nie do obrony bezpośrednio z rzutu wolnego, co zniweczyło plan lędzinian. Apogeum emocji nastąpiło na finiszu. W 85. minucie z rzutu rożnego MKS wyrównał, na co też przyznać trzeba gospodarze zasłużyli. W piłce nie zawsze jednak po punkty sięga zespół, który „na oko” prezentuje się ciekawiej. I tak też było dziś...

W doliczonym czasie kontrę LKS-u zainicjował Mioduszewski, a wybiegający sam na sam z bramkarzem Dawid Gleindek został w obrębie „16” powalony na murawę. Poszkodowany w owej sytuacji rzut karny wyegzekwował tak, że to goście wyjechali do Bestwiny z kompletem punktów. Lędzinianie zostali z kolei poskromieni poniekąd za to, że nie zamierzali satysfakcjonować się podziałem łupów.