Rywal podopiecznych trenera Tomasza Duleby powtórnie w konfrontacji na szczeblu ligi okręgowej okazał się na wskroś niewygodny. Wcześniejsze mecze o punkty kończyły się każdorazowo wygraną LKS-u Wisła Wielka 4:0. W czwartkowy wieczór było... identycznie. – Czasami jest tak, że niektóre drużyny – jak to się zwykło mawiać – komuś nie leżą. I ewidentnie tak jest w tym przypadku, skoro znów wynik jest dla nas bardzo niekorzystny – rozpoczyna szkoleniowiec gości.

Co jednak zasługuje na odnotowanie, wcale reprezentant bielskiego podokręgu nie musiał opuszczać murawy w minorowych nastrojach. Zwłaszcza do 30. minuty na boisku trwała zażarta batalia, w niczym ekipa z Bestwinki przeciwnikowi nie ustępowała. Przyjezdni nie mieli natomiast szczęścia, domagali się m.in. podyktowania rzutu karnego, gdy po strzale Macieja Kosmatego rywal dotknął piłki ręką w obrębie „16”. Gol dający w 31. minucie prowadzenie piłkarzom LKS-u padł z kolei w okolicznościach niecodziennych. Radosław Kotas dośrodkował z rzutu wolnego i choć z pozoru nie była to wrzutka groźna, to Amadeusz Golik piłkę przepuścił pod nogą, którą próbował ją wyekspediować. Tuż przed „pauzą” rezultat na 2:0 podwyższył Adam Ploch, sytuacja gości była wówczas nie do pozazdroszczenia.
 



W drugich 45. minutach LKS przypieczętował sukces golami w 73. i 85. minucie. – Przykry wniosek jest taki, że obecnie, aby z nami wygrać wystarczy kopać piłkę do przodu i „gryźć trawę”. Przeciwnik, który wcale nie był piłkarsko lepszy boleśnie nas wypunktował – ocenia Duleba, wyjątkowo surowo oceniający zarazem dyspozycję arbitra głównego rywalizacji. – Pewne decyzje były niezrozumiałe. Gospodarze grali bardzo fizycznie i twardo, ale gdy tego nadużywali sędzia niektórych fauli się nie dopatrywał. W przeciwną stronę za to gwizdek często wybrzmiewał – dodaje szkoleniowiec KS Bestwinka.