
Rzut karny to jeszcze nie gol...
Więcej niż o końcowym rozstrzygnięciu meczu ligowego w Wiśle mówiło się o tym, co poprzedziło zwycięskie bramki gości z Zebrzydowic.
Goście od startu rywalizacji prezentowali się lepiej od przeciwnika, już po raptem kilku minutach notując dogodne sytuacje strzeleckie. Niecelnie w kierunku „świątyni” strzeżonej przez Rafała Jacaka uderzali na samym wstępie Sebastian Nowak i Paweł Kawik, a strzał Piotra Pastuszaka z 9. minuty golkiper wiślańskiej drużyny wyłapał. Przewagi zebrzydowiczanie nie byli w stanie udokumentować przed przerwą, krótkimi momentami też – dodajmy bez stwarzania zagrożenia pod bramką – inicjatywę przejmowali wyjątkowo nieśmiało piłkarze WSS.
Rewanżowa część potyczki pełna była zdarzeń zasługujących na wspomnienie. W 51. minucie gol dla Spójni wydawał się nieunikniony. Pastuszak podszedł do „11”, ale doświadczony golkiper zespołu z Wisły intencje strzelca wyczuł. Aż dziw bierze, że podobnej idealnej szansy przyjezdni także nie spożytkowali. W 62. minucie swoich sił spróbował Tomasz Cedro, lecz znów to „Majdan” był górą, wyrastając w tym momencie na głównego aktora starcia w Wiśle. Pominąć nie można faktu, że drugi z rzutów karnych był konsekwencją faulu Mateusza Tomali, który interwencję przypłacił „cegłą”. W liczebnej przewadze zebrzydowiczanie wreszcie dopięli swego. W 79. minucie Hubert Kamieński uderzył z narożnika „16” w sposób tak perfekcyjny, że nawet wybornie dysponowany Jacak nic poradzić nie mógł. Zwycięstwo podopiecznych trenera Grzegorza Łukasika przypieczętował w 85. minucie celną główką Dariusz Potrząsaj, obrońca Spójni najlepiej odnalazł się przy kornerze.
Wynik 2:0 na korzyść gości śmiało określić można w zaistniałych okolicznościach najmniejszym wymiarem kary, jaki futboliści z Wisły w sobotnie popołudnie otrzymali. – Byliśmy totalnie nieobecni na boisku. Zagraliśmy bardzo słabo – przyznał trener wiślan Patryk Pindel. Częściowym usprawiedliwieniem mogą być kadrowe ubytki miejscowych „w tyłach”, bo absencja obu nominalnych środkowych defensorów – Mariusza Pilcha i Igora Matlocha była dostrzegalna „gołym okiem”.