Co więcej, to ekipa z Milówki od startu rywalizacji dominowała. W 2. minucie Krzysztof Biegun musiał stanąć na wysokości zadania, by odbić uderzenie Jakuba Knapka z 7. metra. Następnej „setki” goście doczekali się w 10. minucie. Tym razem szarżował Dominik Słowik, ale i jemu nie było dane pokonać golkipera lidera V ligi. W 17. minucie wątpliwości już nie było. Knapek odnalazł się najprzytomniej po rzucie wolnym, by z okolic 13. metra półwolejem dać Podhalance zgoła sensacyjne prowadzenie. Gospodarze raptem raz sprawdzili czujność bramkarza, gdy z bliska wprost w niego wcelował Seweryn Caputa.

– Graliśmy totalny „piach”. Najwyraźniej w głowach siedziało coś, że uda się na chodzonego wygrać, a może gdzieś w podświadomości miejsce przeciwnika w tabeli spowodowało nadmierne rozluźnienie. Podhalanka zasługiwała na ogromne pochwały, bo dzielnie walczyła i nie czuła do nas nadmiernego respektu – opowiada Krzysztof Wądrzyk, szkoleniowiec zespołu z Łękawicy.

Jeszcze na wstępie rewanżowej odsłony Mateusz Balcarek zszedł na prawą nogę i powtórnie „zatrudnił” K. Bieguna, ale po godzinie Orzeł w końcu inicjatywę przejął. Swoje zrobiła tzw. głębia składu, bo rezerwowi wnieśli ożywienie w poczynania głównego pretendenta do mistrzostwa. W 69. minucie nastąpiło przełamanie. Damian Chmiel dośrodkował ze skrzydła, a nadbiegający na „krótki” słupek Robert Mrózek głową od poprzeczki zapewnił Orłowi wyrównanie.

Kiedy podział łupów zdawał się przesądzony, a przyznać trzeba, że na to ambitni piłkarze Podhalanki zasłużyli, w 93. minucie powstrzymanie Chmiela w polu karnym zostało zakwalifikowane jako faul. Z 11. metrów nieomylnie uderzył Caputa, gwarantując faworytowi w bólach rodzącą się wygraną. – Wyszarpane i szczęśliwe – tak zwycięskie dla Orła zawody skomentował jego trener.

„Czerwona latarnia” V ligi znów natomiast musiała godzić się z niewdzięczną rolą zespołu pokonanego w końcowych sekundach potyczki... – Zagraliśmy dojrzale, mądrze, z sercem. I właśnie dlatego taki sposób zakończenia meczu boli. Nie wdając się w ocenę decyzji sędziego, bo to nie nasza rola, mamy prawo czuć ogromny żal, że cały wysiłek został przekreślony jednym momentem – zauważył Sebastian Gierat, szkoleniowiec przyjezdnych.