Szczęście w nieszczęściu
Długo musieli czekać na bramkowe "łupy" widzowie derbowego meczu LKS-u Czaniec ze Spójnią Landek. Emocjonująca końcówka to oczekiwanie jednak zrekompensowała.
- Ponownie remisujemy po bramce w 90. minucie... Niemniej, szacunek dla jednych i drugich za zastawione zdrowie w tych astronomicznych warunkach. Jestem zadowolony z postawy mojej drużyny w defensywie - mówi nam Mateusz Wrana, trener Spójni Landek.
Nie może nikogo dziwić bezbramkowy remis po pierwszych trzech kwadransach gry. Mecz nie zwiastował wielkich emocji. Landeczanie postawili na grę w niskiej obronie przez co dobrze neutralizowali ofensywne zapędy drużyny z Czańca, jednak sami nie zagrozili znacząco bramce strzeżonej przez Patryka Kierlina. Wyjątkiem była jednak próba Bartosza Rutkowskiego, lecz poza tym Spójnia nie zagroziła znacząco LKS-owi. Z niecierpliwością kibicie oczekiwali więc drugiej połowy.
W niej działo się już znacznie więcej. Sygnał do odważniejszej gry w ofensywie dał Wojciech Pisarek, który ostemplował poprzeczkę. Co nie udało się doświadczonemu zawodnikowi, udało się Kamilowi Sikorze. Ten w 84. minucie minął Kierlina i wykorzystał dogranie od Rutkowskiego. Długo radość landeczan z prowadzenia jednak nie trwała. W 90. minucie za błąd golkipera przy wyjściu do górnej piłki skarcił Bartłomiej Borak. Piłkę meczową w doliczonym czasie miał zespół z Czańca. Arbiter wskazał na "wapno", gdy nieprzepisowo interweniował Kamil Szary, choć piłkarze Spójni nie zgadzali się z jego decyzją. Z 11. metrów w słupek trafił jednak Oleksandr Apanchuk i mecz zakończył się finalnie podziałem punktów.