Ta błyskawicznie nabrała rumieńców, wystarczył wszak nieco ponad kwadrans, by ekipa Metalu Skałki solidnie gości „napoczęła”. W 12. minucie zebrzydowiczanie mieli pecha, bo piłka po kornerze niefortunnie odbiła się od Dariusza Potrząsaja i zatrzepotała w siatce. Kolejnym ciosem dla Spójni była akcja, którą celnym uderzeniem zwieńczył Dominik Natanek, powodując niemałą konsternację w szeregach przyjezdnych. Ci i owszem próbowali coś wskórać, ale w 32. minucie ich sytuacja stała się beznadziejna. Arbiter nie tylko wskazał bowiem na „wapno”, ale i nieco pochopnie usunął z boiska Sebastiana Nowaka. Marnym pocieszeniem w kontekście dalszej gry w liczebnym osłabieniu był fakt, że Patryk Mika wygrał pojedynek z Natankiem.

Co było tak naprawdę głównym powodem takiej różnicy pomiędzy zespołami w premierowej odsłonie? – Rywal grał „z wiatrem” i w pełni to wykorzystał. To silny fizycznie zespół, który zwyczajnie nas stłamsił, stwarzając zagrożenie przede wszystkim stałymi fragmentami – ocenił szkoleniowiec gości Grzegorz Sodzawiczny.

Co ciekawe, żabniczanie nie zdołali „zranionego” przeciwnika dobić w drugich 45. minutach. Sporo ożywienia po stronie Spójni wnieśli Tomasz Mrówka i Tomasz Śleziona. W 70. minucie strzał tego pierwszego trafił w rękę jednego z defensorów Metalu Skałki, ale sędzia pozostał niewzruszony. O emocje w końcówce zadbał jednak Śleziona dzięki bramce w doliczonym czasie, ale na wyrównanie zabrakło przyjezdnym werwy. Gwoli sprawiedliwości nadmieńmy, że wcześniej po kilkakroć kotłowało się pod bramką Miki, m.in. Natankowi brakowało przysłowiowej zimnej krwi.