SportoweBeskidy.pl: Zacznę od tezy. Trener, który zasmakował dużej piłki i obejmuje klub z niższej ligi musi być szczęśliwy w życiu osobistym. Zgodzi się Pan ze mną?
Tomasz Świderski: W ostatnich miesiącach, latach dojrzałem do tego właśnie, aby być szczęśliwym człowiekiem. Dlatego też nie zajmuję się już zawodową piłką. Ale tak, mogę powiedzieć, że od kiedy zostałem zwolniony z Zagłębia Sosnowiec, stałem się szczęśliwym człowiekiem, choć czasami brakuje takiego dreszczyku emocji.

SportoweBeskidy.pl: Wielu zastanawia się, co się stało, że trener, o takim CV jak pan, wylądował w Sokole Hecznarowice?
T.S.: Motywowała mnie przede wszystkim, chęć zintegrowania się z lokalną społecznością. Na co dzień mieszkam w Pisarzowicach. Po odejściu z Zagłębia wróciłem do swojej akademii piłkarskiej, gdzie reaktywowałem zajęcia z dzieciakami. Chcę coś fajnego zrobić dla tutejszej społeczności. Rozmawiałem w ostatnim czasie z prezesami Wilamowiczanki, Pioniera – z tego klubu była nawet oferta prowadzenia pierwszej drużyny w zimie, ale grzecznie odmówiłem, byłem jeszcze związany kontraktem z Zagłębiem. 

Teraz jestem wolnym człowiekiem i mam wolny czas, dlatego nic nie stało na drodze, abym pomógł klubowi z Hecznarowic. Nie mam ochoty jeździć po Polsce i pracować dla innych, którzy w każdej chwili mogą cię zwolnić, ale nigdy nie mów nigdy.
 
SportoweBeskidy.pl: Czy decyzja o objęciu Sokoła jest równoznaczna z wycofaniem się z poważnej "trenerki"?
T.S. Niekoniecznie. Jeżeli się coś wydarzy, jeśli pojawi się jakaś propozycja, na pewno ją rozważę. W tym zawodzie nie da się jednak niczego zaplanować.
 
SportoweBeskidy.pl: Jest pan znany w naszym regionie przede wszystkim z pracy w Podbeskidziu. Jak ocenia pan obecny zespół Górali?
T.S.: Miałem przyjemność, jeszcze w tamtej rundzie w 1. kolejce, być po drugiej stroni barykady. W Zagłębiu przeprowadzałem analizę gry Podbeskidzia. Nie powiem nic odkrywczego. Jest to zespół bez wybitnych nazwisk, w którym stworzył się fantastyczny kolektyw. Wielu obserwatorów porównywało tę drużynę, do tej prowadzonej przez Roberta Kasperczyka i ja się pod tym również podpisuję. Najważniejszy jest klimat w sztabie szkoleniowym, w klubie, w zespole. Wyniki pomagają temu, ale wszystko jest ze sobą powiązane. Jedyną różnicą jest to, że 10 lat temu nie było obowiązku mieć w podstawowej "11" młodzieżowca, przez co teraz łatwiej jest młodym zaistnieć niż wtedy. 
 
SportoweBeskidy.pl: Lada moment wystartuje ekstraklasa, jaką przyszłość wróży trener bielszczanom? 
T.S.: Bardzo jestem ciekaw, jak to się potoczy. Podbeskidzie nie przeprowadziło spektakularnych wzmocnień. Można to oceniać dwojako, historia pokazuje, że bez ruchów kadrowych jest ciężko walczyć beniaminkowi w ekstraklasie, z drugiej zaś strony jest to zespół, który pewnie awansował. Sam trener Kasperczyk przyznał niedawno, w którymś z wywiadów, że sam kolektyw może nie wystarczyć. Ja jednak wierzę w ten zespół. Najważniejsze, aby mieć mądrych ludzi we władzach klubu, które nie będą podejmować nerwowych ruchów.
 
SportoweBeskidy.pl: A nie ma pan zadry do Podbeskidzia? – Odczuwam niedosyt, ponieważ czekałem na powrót do pracy w roli trenera, doczekałem się, ale krótko pracowałem w Podbeskidziu – tak pan mówił w 2016 roku po rozstaniu z bielskim klubem.
T.S.: Okres po spadku z wyższej ligi jest zawsze bardzo trudny. To jest też jeden z powodów, przez któru zraziłem się do tego zawodu. Życzę każdemu trenerowi, aby miał mądrego prezesa, który nie będzie ulegał presji i nie będzie zwalniał przy pierwszej okazji. Trzeba mieć dużo szczęścia do dobrych ludzi. 
 
SportoweBeskidy.pl: Wróćmy jednak do teraźniejszości, ale z nutą sentymentu. Co będzie chciał trener przenieść z pracy z Robertem Kasperczykiem w Podbeskidziu, kiedy robiło pierwszy awans do ekstraklasy do Sokoła Hecznarowice?
T.S.: To, co bym chciał przenieść, to na pewno motywacja, aby ci zawodnicy nie stracili radości z piłki. Moje pierwsze słowa po spotkaniu z zespołem zaskoczyły niektórych w szatni. Powiedziałem, że podziwiam tych graczy. Za to, że chcą grać w piłkę, mimo że mają rodziny, pracują, późno wracają do domów, zrywają weekendy, aby zagrać mecz. Najważniejsze dla mnie jest, aby nie zabić tego entuzjazmu, a jeżeli gdzieś bokiem uda się przemycić pewne tajniki taktyczne, to będzie to jeszcze większa satysfakcja. 
 
SportoweBeskidy.pl: Kończąc naszą rozmowę, ma pan jeszcze jakieś marzenia w futbolowym świecie? 
T.S.: Na każdym poziomie zawsze są jakieś marzenia. Kieruję się dewizą, że nigdy na nic nie jest za późno. Swoje plany i marzenia posiadam, ale tak jak już powiedziałem w tej rozmowie, w tym zawodzie mało zależy od samego trenera. Więcej od szczęścia.