Do potyczki z Błyskawicą w Drogomyślu skoczowianie przystąpili po wyjątkowo długiej przerwie od meczów o stawkę. Nie bez cienia przesady ich dyspozycja była w tych okolicznościach zagadkowa. – Zagraliśmy niedawno sparing, ale treningu na pełnowymiarowym boisku bardzo nam brakowało. Nie wiedzieliśmy czego się po sobie tak naprawdę spodziewać. Inauguracja była więc niewiadomą z naszej perspektywy patrząc, bo o Błyskawicy wiedzę mieliśmy odpowiednią na podstawie choćby jej meczu w Puńcowie, który miałem okazję oglądać – opowiada Marcin Michalik, szkoleniowiec Beskidu.
 



Znak zapytania w kontekście skoczowskiego zespołu wiązał się poza tym z faktem osłabień personalnych, jakich zimą Beskid doznał. Dla przypomnienia – Mieczysław SikoraTomasz Czyż przenieśli się do a-klasowego KS Nierodzim, zaś Wojciech Padło zasilił szeregi IV-ligowego MRKS-u. Czy Beskid w obecnym kształcie kadrowym nie jest zatem słabszy od tego, który dominował na boiskach „okręgówki” jesienią? – Myślę, że nie, czego jako zespół dowiedliśmy. Chłopcy stanęli na wysokości zadania. Środkowi obrońcy znakomicie wywiązywali się z pilnowania Krzyśka Koczura, ale zaangażowanie widoczne było po całej drużynie – tłumaczy Michalik.

Wątek, o którym także zapomnieć nie można odnosząc się do wiosennej inauguracji ekipy spod Kaplicówki, to perturbacje z meczami z drużynami z Żywca, które w pierwotnym terminie finalnie do skutku nie doszły. – Chcieliśmy oczywiście grać, natomiast czekaliśmy cierpliwie na ostateczne rozstrzygnięcia. Przyznam, że pojawiały się w szatni liczne głosy, aby pojechać na mecz z Góralem do Żywca i udowodnić, że to gdzie gramy nie ma większego znaczenia – dodaje trener Beskidu, jawiącego się niezmiennie jako główny faworyt ligi.