– Doskonale wiedzieliśmy z kim przychodzi nam grać, więc nie mogliśmy się otworzyć. Zagęściliśmy środek pole, czekając na stałe fragmenty i okazję do wyprowadzenia kontry – przyznaje na wstępie trener Sokoła Marcin Balon, którego podopieczni z głębokiej defensywy wypracowali sobie jedyną szansę po błędzie konkurenta. Maksymilianowi Kwaśniakowi zabrakło jednak przysłowiowej zimnej krwi.

Koncept przedstawiciela „okręgówki” generalnie zdawał egzamin w premierowej odsłonie pucharowej batalii, która wręcz sensacyjnie zakończyła się rezultatem bezbramkowym. Goście kilkukrotnie próbowali piłkę do siatki skierować, ale napotykali na ripostę golkipera zabrzeskiego zespołu, bądź też na potęgę pudłowali. A gdy to się udawało sędzia dopatrywał się spalonego. – Ambitna postawa rywala i wzajemna asekuracja w niskiej obronie trochę kłopotów nam sprawiła. Nie do końca mogliśmy się przedrzeć – zauważa szkoleniowiec bielszczan Adrian Olecki.

Kontrolę nie tylko nad samą grą, ale i bilansem bramkowym IV-ligowiec przejął po powrocie na murawę. W 55. minucie z wycofanej piłki pożytek uczynił Giorgi Merebaszwili, kończąc strzelecką niemoc rezerw Podbeskidzia. Kolejne trafienia wydawały się kwestią czasu i istotnie też one miały miejsce. W obu sytuacjach egzekutorem był Michał Willmann, któremu asystowali za linię obronną Sokoła Radosław Zając oraz Damian Chmiel. Faworyt triumfował tym samym 3:0. – W lidze meczów o takim przebiegu mieć nie będziemy, więc przyszło nam po prostu zrealizować swój obowiązek – ocenia Olecki.