O dziwo natomiast spotkanie dwóch drużyn z czołówki „okręgówki” bielsko-tyskiej okazało się klasycznym meczem „do jednej bramki”. Dlaczego? – Czy to technicznie, czy też motorycznie przeciwnik był od nas wyraźnie lepszy. Nie zagraliśmy dobrze, ale też goście z Bestwiny nie pozwolili nam na zbyt wiele – przyznaje trener jaworzan Krzysztof Dybczyński.

Walczący o mistrzostwo ligi LKS Bestwina prowadzenie zdobył już w 5. minucie. Błąd defensywy gospodarzy w sytuacji sam na sam spożytkował Wojciech Wilczek. Przywołany napastnik wyrósł na jednego z bohaterów meczu, drugim był zaś Mateusz Włoszek. To on zanotował kluczowe akcenty, które umożliwiły bestwinianom ostateczny „odjazd” rywalowi. W 21. minucie pomocnik LKS-u pokonał golkipera Czarnych w starciu „oko w oko”, a w 45. minucie skorzystał bezlitośnie z dogrania Dawida Gleindka.
 



Również po pauzie przyjezdni dominowali. Dowodem tego bramkowe łupy. W 56. minucie Wilczek dopadł do podania Krystiana Patronia z głębi pola i nie dał szans Michałowi Pająkowi. Z kolei w 67. minucie kanonadę hat-trickiem potwierdził Włoszek, obsłużony przez Mateusza Droździka, mijający golkipera Czarnych i kierujący futbolówkę „do pustaka”. Rozbici miejscowi pokusili się o trafienie honorowe. W 70. minucie Kacper Mioduszewski jeszcze strzał z dystansu Mateusza Wajdzika odbił, lecz przy kolejnej okazji – a był nią rzut karny po faulu Macieja Mólla na Januszu Cyranie – uczynił dokładnie to, co do napastnika należy.

Piłkarze z Bestwiny całkowicie słusznie radowali się po 90. minutach sobotniej rywalizacji. Wtórnie satysfakcja towarzyszyła im, gdy godzinę później w Dankowicach poległ MKS Lędziny, tracący na rzecz podopiecznych trenera Sławomira Szymali pozycję w fotelu lidera rozgrywek.