Oceniając obecną dyspozycję Beskidu nie sposób pominąć tego, co wydarzyło się minionej środy. Odrabiając zaległość z 2. kolejki grupy mistrzowskiej skoczowianie zostali na własnym terenie rozbici 3:0 przez Koszarawę Żywiec. – To mecz z gatunku tych do zapomnienia. Byliśmy prze słabi i sami tak naprawdę nie wiemy, co się z nami stało. Widocznie ciemne chmury, jakie zgromadziły się nad Skoczowem, nie pozostały na nas bez wpływu – obrazuje Marcin Michalik, szkoleniowiec Beskidu, który nadarzającej się okazji do rehabilitacji nie zaniechał.
 



W sobotę zespół uznawany za głównego faworyta „okręgówki” udał się do Wisły podrażniony. Znalazło to odzwierciedlenie w zaangażowaniu w konfrontację z gospodarzami. A efekt? Wielce wymowny – ekipa ze Skoczowa zdemolowała przeciwnika aż 9:1, choć w jej składzie zabrakło napędzającego z reguły ofensywę Damiana Szczęsnego. – Nastroje bardzo się poprawiły, ale czeka nas dalej sporo pracy. Jedziemy dalej bez popadania w euforię. Najważniejsze, że „wykasowaliśmy” z głów to, co się wydarzyło przed kilkoma dniami – kwituje Michalik.

Piłkarze Beskidu w maju zagrają jeszcze u siebie z Sołą Rajcza, następnie zaś z Tempem w Puńcowie. Wielce prawdopodobne, że w przypadku zwycięstw na półmetku rundy znajdą się na szczycie tabeli. Obecnie tracą do Koszarawy tylko „oczko”, ale to także pokłosie meczu z Góralem, który do skutku na razie nie doszedł.