Gdyby ktoś zerknął na sam tylko „goły” wynik potyczki, ten nie miałby żadnych wątpliwości – faworyt rywalizację zdominował niepodzielnie, a gospodarzom urządził klasyczne „lanie”. O tyle jednak licznik strzelecki 5:1 na korzyść Borów jest mylący, że Spójnia nie zagrała aż tak źle, a różnica boiskowa nieszczególnie ma związek z rezultatem. – Błędy indywidualne popełnialiśmy masakryczne i to spowodowało, że straciliśmy tyle bramek. Natomiast do zaangażowania w grze i podejścia do meczu zastrzeżeń mieć nie mogę – przyznaje Piotr Puda, szkoleniowiec gospodarzy.

Do finalnie skrajnie nieudanego występu Spójni – to z racji wspomnianego już na wstępie rezultatu – dodać należy indolencję w wykorzystywaniu swoich szans, bo i tych zebrzydowiczanom nie brakowało. W pierwszej połowie Wiesław Arast stawał na drodze piłce po próbach Mateusza Sobczaka. Po pauzie Tomasz Cedro ostemplował poprzeczkę, w idealnej sytuacji przestrzelił Krystian Kaczmarczyk, a po wygranych pojedynkach bez efektu strzelał Gracjan Piotrowski. Wyjątek to 86. minuta i asysta Piotrowskiego do... rezerwowego bramkarza Radosława Kalisza, który honorowo wyręczył zawodników z pola.

To, co jednak kluczowe, to „fanty” ekipy z Pietrzykowic. W 17. minucie w potężnym zamieszaniu po rzucie rożnym piłkę do siatki skierował Dawid Zoń. Reszta trafień podopiecznych Sebastiana Komrausa to już druga połowa spotkania. W 62. minucie Jakub Sołtysik przejął podanie Cedry do Miłosza Śnieżka, by golkiperowi nie dać szans. Ten sam był autor gola na 3:0 – bramkarz Spójni popisał się interwencją, ale niefrasobliwość defensorów umożliwiła zawodnikowi Borów podwyższenie przewagi swojej drużyny. W 76. minucie losy wygranej zostały ostatecznie przesądzone, bo Gabriel Duraj wykorzystał „11” po faulu na Kacprze Baronie. Dzieło pogromu zwieńczył w 82. minucie Robert Motyka.

– Cieszymy się z naszej skuteczności i odniesionego zwycięstwa. Nie przyszło nam ono tak łatwo, jak wynik wskazuje – podkreśla trener pietrzykowiczan.