To żywczanie, zgodnie z ligową hierarchią, zameldowali się w finale. Wszystko dzięki koncertowo rozegranej drugiej połowie, w której goście bezlitośnie obnażyli pomyłki "Fiodorów". - O ile do przerwy Góral pozwalał nam grać w piłkę, tak po zmianie stron była jedna zasadnicza różnica. Rywal postawił na wysoki pressing, a nam w takich warunkach atak pozycyjny nie wychodził. Zresztą nie ma się co dziwić, skoro w całej Polsce nie ma drużyny, która to potrafi. Zostaliśmy wypunktowani dotkliwie - opisuje Seweryn Kosiec, szkoleniowiec gospodarzy pucharowej potyczki.

Żywczanie trafienia notowali z zaskakującą łatwością, zwłaszcza w okresie kwadransa z małym "okładem" - między 54. a 70. minutą - nokautując reprezentanta "okręgówki". Sygnał ku temu dał Tomasz Janik, który przytomnie zachowywał się w polu karnym, a następnie tuż za jego granicą, oddając celne strzały. Podwójne zyski stały się również udziałem Grzegorza Szymońskiego, m.in. efektownie lobującego nieco wysuniętego ze "świątyni" golkipera GKS-u. Mateusz Biegun na liście strzelców zaistniał z kolei egzekwując "11" po faulu na Kacprze Marianie. Na zakończenie kanonady Górala w 87. minucie z dystansu lewą nogą przymierzył Miłosz Węglarz.

O ile trener Filip Kasiński miał dziś do dyspozycji skład zbliżony do optymalnego, tak radziechowianie byli kadrowo przetrzebieni w każdej formacji bez wyjątku. W defensywie widoczny był brak Marcina Dudki, w konstruowaniu akcji Marcina Byrtka, zaś w ofensywie Remigiusza Mrózka.