W minionej rundzie, a dokładniej 5 września br. Beskid zaznał pierwszego potknięcia w nowym sezonie. Podopieczni Marcina Michalika po nie najlepszej grze zremisowali tylko z Wisłą Strumień 2:2. Skoczowianie, na wyjeździe, chcieli dziś pokazać swoją wyższość nad niżej notowanym rywalem. To udało im uczynić. 

Gospodarze na mecze wyszli jakoby rywala chcieliby "rozszarpać" Taktyka wysokiego pressingu, plus skuteczność zawodników Beskidu, dała w pierwszych trzech kwadransach mieszankę "wybuchową". Paradoksalnie jednak skoczowianie objęli prowadzenie po golu... samobójczym. W 12. minucie niefortunnie piłkę do własnej siatki skierował Marcin Urbańczyk, po wyrzucie z autu przez Mieczysława Sikorę. Chwilę później goście prowadzili już 2:0, gdy Kamil Janik wykorzystał podanie od Jakuba Wojaczka.


Kolejne minuty pierwszej połowy to dalszy pokaz dominacji Beskidu. Gospodarze zmusili Romana Nalepę do wykazania się swoimi umiejętnościami dopiero w 28. minucie. Wcześniej wynik podwyższył Marcin Jaworzyn, który głową sfinalizował dośrodkowanie z prawej strony od Sikory. W 33. minucie na listę strzelców wpisał się Damian Szczęsny, który przeprowadził ładną, indywidualną akcję. Do przerwy wynik na 5:0 ustalił Krzysztof Surawski. Pomocnik skoczowian dostał piłkę na 16. metr od Michała Szczyrby 

To, co najlepsze Beskid pokazał w premierowej odsłonie meczu. Niemniej jednak szacunek należy oddać ekipie ze Strumienia, iż mimo tak złego stanu rzeczy nawiązała walkę z faworytem, czego owocem były 2 zdobyte bramki. W 53. minucie Artur Miły wykończył skutecznie kontratak swego zespołu, a 7 minut później Bartosz Wojtków głową pokonał Nalepę.