„Miało to miejsce w 61. minucie, gdy Marek Sokołowski strzelił z karnego wyrównującego gola. I w istocie tak właśnie było! To był pierwszy celny strzał „Górali” w meczu, który należało wygrać. Dwa późniejsze uderzenia Dariusza Kołodzieja poprawiły tylko statystykę. Ale nie ogólne wrażenie. Zespół Podbeskidzia nie grał tego dnia w piłkę. Przez długi czas tylko za nią biegał... „Górale” i tak mieli tego dnia szczęście, ze Cracovia pod Klimczok przyjechała… bez napastnika” – opisywał w dalszej części komentarza Bożydar Iwanow, nie szczędząc słów krytyki pod adresem ekstraklasowego wówczas Podbeskidzia: „Co się stało tego dnia z drużyną, nikt nie wie. Miał być agresywny, wysoki pressing, naciskanie przeciwnika, walka o każdy metr. Było pozorowanie destrukcji, brak ataku na piłkę i na przeciwnika. Zespoły Leszka Ojrzyńskiego nigdy nie zostawiały rywalowi tyle miejsca. I nigdy nie faulowały tak rzadko. Jeśli nawet nastąpił jakiś odbiór, to zaczynało się granie po autach albo do przeciwnika. Znów nikt nie chciał brać odpowiedzialności. Nikt nie pokazywał się na pozycjach, jakby nie chciał się angażować. Kompletna niemoc albo niechęć”.

Zdaniem dziennikarza, bacznie przyglądającego się kolejnym występom ligowym bielskiej drużyny, w owym spotkaniu zabrakło również odpowiedniego poziomu kreatywności po stronie gospodarzy. „Poprawny w sensie właściwej agresji kwadrans po przerwie, gdy dobrą zmianę za bezbarwnego Damiana Chmiela dał Marek Sokołowski, to za mało. Podbeskidzie zaczyna grać dopiero wtedy, gdy dostaje „gonga” w postaci straconej bramki albo „gonga” od trenera w przerwie. Jednak po golu na 1-1 wszystko wróciło do smutnej normy z pierwszej części” – nadmienił Iwanow... CZYTAJ WIĘCEJ