Z metamorfozą trzeba poczekać
Po inauguracyjnym falstarcie w zawodach Pucharu Świata w skokach narciarskich nie nastąpiła znacząca poprawą w przypadku konkursów indywidualnych w Lillehammer. Po punkty biało-czerwoni sięgali skromnie, za to niedosyt mógł towarzyszyć im po weekendzie w pełni zrozumiały.
W premierowym z norweskich konkursów najwięcej powodów do radości miał Paweł Wąsek, któremu odległości 95 m i 90,5 m dały ostatecznie 23. miejsce. - To moje pierwsze punkty w sezonie, więc konkurs oceniam na plus. Miałem lepsze czucie, udało się poprawić fazę lotu i to dało niezłe odległości - stwierdził z satysfakcją reprezentant Polski, który nazajutrz odczucia miał już o wiele gorsze. W konkursie rewanżowym Wąsek finalnie nie wystąpił. Powód? Ot, zagubiona torba z butami skoczka, które zdaniem jury dotarły na start zbyt późno...
W sobotę ledwie o 0,7 punktu z klubowym kolegą z Wisły przegrał Piotr Żyła, któremu zmierzono odległości 90 m i 93 m. "Wewiór" zgarnął tym samym łupy do klasyfikacji Pucharu Świata za lokatę 24. Z kolei w niedzielę był 25. po próbach na 120,5 m i 126 m. Mówić można więc o stabilności, lecz z całą pewnością nie takiej, jakiej należałoby oczekiwać. Najlepszy dorobek Polaków z weekendu to w zaistniałych okolicznościach 22. miejsce Dawida Kubackiego z dzisiejszej rywalizacji.
Z rozczarowaniem odpowiednio 33. i 41. pozycję przyjęli: Kubacki oraz inny z wiślańskich skoczków Aleksander Zniszczoł. Zresztą wspomniany "nasz" zawodnik także w zmaganiach na obiekcie HS140 nie odegrał żadnej znaczącej roli w stawce, powtórnie nie kwalifikując się do grona czołowej "30".
W Lillehammer, podobnie jak tydzień wcześniej w Ruce, nie było mocnych na Austriaka Stefana Krafta. W obu konkursach wyprzedził o kilka "oczek" Niemca Andreasa Wellingera, w sobotę bijąc punktowy rekord w przypadku zawodów przeprowadzanych na skoczni normalnej.