Rozważania przytoczone na wstępie okazały się niekoniecznie rozsądne, bo w toku 90-minutowej batalii w Żywcu to wiślanie swój cel zrealizowali. – O zwycięstwo na tym trudnym terenie nigdy nie jest łatwo, zawsze też jest to satysfakcja szczególna, gdy pokonuje się Górala na jego boisku – przyznaje Tomasz Wuwer, który z postawy swojego zespołu w sobotę 1 maja mógł być ukontentowany.

Wstępna faza meczu upłynęła pod znakiem przewagi żywczan, a w ślad za tym również szans po jego stronie. W 12. minucie Maciej Łącki uprzedził strzałem głową Mariusza Pilcha, dając miejscowym zasłużone prowadzenie. Góral mógł wynik jeszcze skorygować, ale Łąckiemu, Mikołajowi Stasicy oraz główkującemu po kornerze Marcinowi Studenckiemu brakowało precyzji i szczęścia. A o tym, że niewykorzystane okazje mścić się lubią żywieccy futboliści przekonali się w 32. minucie. W przypadkowych okolicznościach po zagraniu Jakuba Marekwicy piłka źle wybita przez jednego z obrońców Górala trafiła pod nogi Doriana Chrapka, który Rafałowi Pawlusowi nie dał szans. Goście zresztą w tym fragmencie meczu groźnie kontrowali, m.in. ruchliwość na skrzydle Gabriela Bosia przysporzyła bramkowej szansy Szymonowi Płoszajowi.
 



Stan remisowy niczego nie rozstrzygał w perspektywie rewanżowej części. „Gołym okiem” widać było jednak, że wiślanie najtrudniejsze dla siebie przetrwali, umiejętnie „czytając” kolejne zaczepne próby Górala. Sami zaś pokusili się o wyborną ripostę. W 55. minucie Boś „zatrudnił” golkipera gospodarzy, który z opresji obronną ręką wyszedł. Ale w 57. minucie przy powtórnej dozie szczęścia Chrapek powiększył swój personalny i zespołowy dorobek strzelecki. Finisz Górala? Nie był tym na miarę oczekiwań. – Niewiele nam już wychodziło, wkradła się też w nasze poczynania nerwowość – podsumował Bartosz Woźniak, szkoleniowiec żywczan, notujących zgoła niefartowny start wiosennych rozgrywek „okręgówki”.