Zbić się nie dali, ale...
Punkty dla KS Bestwinka w konfrontacji z zespołem z Lędzin wydawały się mało realne. Surowe rokowania przedmeczowe znalazły potwierdzenie na murawie.
– Przeciwnika mieliśmy z najwyższej półki, bo MKS Lędziny to bez wątpienia ścisła czołówka naszej ligi. Przewyższał nas pod względem organizacji gry, sposobu konstruowania akcji i choć próbowaliśmy bronić się, to znajdywał przestrzeń, aby nas zaskakiwać – opowiada Wojciech Lisewski, trener gospodarzy, którym wyżej notowany rywal „odjechał” bezpowrotnie przed przerwą.
W 7. minucie piłkarze z Bestwinki zbyt krótko wybili piłkę po stałym fragmencie lędzinian, co przypłacili szybko utratą wyniku remisowego, z kolei w minutach odpowiednio 24. i 40. goście pomysłowymi rozegraniami rozmontowali zasieki obronne reprezentanta bielskiego podokręgu. O honorowe trafienie zawodnicy KS Bestwinka i owszem się starali, lecz szarże Piotra Wydmańskiego i Kacpra Kołodzieja nie miały, choć obiecujące, nie miały kluczowego elementu zaskoczenia.
Na półmetku rywalizacji zanosiło się toteż na wysoką porażkę miejscowych, ale druga odsłona była w ich wykonaniu lepsza. Podopieczni trenera Lisewskiego grali nieco odważniej i... doczekali się gola. – Nie mogliśmy pozwolić sobie na otwartą grę, ale w końcu nadarzyła się i nam szansa – dodaje trener KS Bestwinka. W 67. minucie sfaulowany w „16” został Maciej Skęczek, kilkanaście sekund później wymierzając sprawiedliwość. Futboliści MKS-u byli już wówczas osłabieni liczebnie po czerwonej kartce dla jednego z zawodników. Nic sobie jednak z tego nie robiąc na finiszu w minucie 86. przypieczętowali wygraną, która z perspektywy całości spotkania nie była zagrożona.
W Bestwince rezultat 4:1 na rzecz klarownego faworyta przyjęto co oczywiste ze zrozumieniem. – To drużyna, która na ten moment jest poza naszym zasięgiem. Mieliśmy taki kwadrans w drugiej połowie, gdy mogliśmy się pokusić o gola kontaktowego, ale punkty zasłużenie zdobyli goście – kwituje Lisewski.