Co na pierwszy rzut oka zwraca uwagę, to obsada pozycji golkipera w szeregach reprezentanta bielskiego podokręgu. Miejsce między słupkami, zastępując niedysponowanego zdrowotnie Dominika Chmielniaka, zajął nominalny zawodnik „z pola” Rafał Dawidek. Z powierzonej mu nietypowej roli wywiązał się niemalże bez zarzutu, mając swój udział w finalnym remisie, bo taki rezultat w konfrontacji z zespołem z Wisły Wielkiej przyjezdni uzyskali.

Dobrej dyspozycji gości nie zachwiał stracony w 9. minucie gol. Podania z głębi pola żaden z defensorów KS Bestwinka nie zdołał przeciąć, a awaryjny bramkarz został zmuszony do kapitulacji w sytuacji sam na sam. Odpowiedź była piorunująca, bo... podwójna. W obu przypadkach o swoim kunszcie snajperskim przypomniał kibicom Bartosz Adamowicz. W 16. minucie znakomicie przymierzył z rzutu wolnego, a w 27. minucie nie zmarnował wrzutki Macieja Skęczka z kornera.
 



Wobec osiągniętej zaliczki przyjezdni postawili głównie na bronienie dostępu do własnej bramki, czemu też nie ma się co dziwić. Mierzyli wszak siły na zamiary, mając w odwodzie ledwie jednego zmiennika Kacpra Kołodzieja. Plan trenera Wojciecha Lisewskiego „wypalił” niemal 100-procentowo, bo dopiero w doliczonym czasie spotkania piłkarze LKS-u wymanewrowali defensywę przeciwnika, zyskali „11”, doprowadzając w ten sposób do wyrównania. W tzw. międzyczasie mogli gospodarzy skarcić. Strzały Mateusza Adamskiego z ostrego kąta oraz Skęczka po asyście Adamowicza nie były na tyle dokładne, aby golkipera ekipy z Wisły Wielkiej pokonać.

Pominąć nie można zarazem faktu, że po „oczko” zespół z Bestwinki sięgnął kilka dni po dwucyfrowej „demolce”, jakiej doświadczył w Wilkowicach. – Dobrze się stało z mentalnego punktu widzenia, że wywalczyliśmy ten remis. Mimo problemów nie zabrakło walki i serca pozostawionego na boisku – oznajmił szkoleniowiec KS Bestwinka.