To był najgorszy ligowy mecz, jaki widziałem i komentowałem w tym sezonie. W przerwie nasz ekspert Wojciech Kowalczyk zgasił światło w kabinie komentatorskiej.

iwanow_big

Podsumowując tym samym to, co działo się w pierwszej połowie. A raczej nie działo. W drugiej? Owszem, były bramki i tradycyjne otwarcie gry po 70. minucie, kiedy często w naszej „Ekstraklasie” z boiska znika środkowa strefa i zaczyna się coś przypominającego zabawę „w dwa ognie”. Punkt zyskany przez Podbeskidzie na Widzewie to jedyny pozytyw wizyty w Łodzi. Drużyna nie przegrała czwartego meczu z rzędu. I znów miała szczęście, którego tak często brakowało w poprzednim sezonie. Nie tylko przy lobie Eduardsa Visniakovsa i wypuszczeniu piłki przez Ladislava Rybansky’ego. Także ze względu na fakt, że Widzew zagrał najgorszy mecz w tym sezonie. Napędzające dotychczas łodzian skrzydła w postaci Marcina Kaczmarka i Aleksejsa Visniakovsa tym razem pozostały „złożone”. Choć i te „podbeskidzkie” wyglądały już w tych rozgrywkach lepiej niż w piątek.

Wiadomo, że wpłynął na to brak Damiana Chmiela, którego nie będzie jeszcze w co najmniej kolejnych dwóch meczach. Czesław Michniewicz stracił już cierpliwość do jego naturalnego zmiennika – Piotra Malinowskiego – i wcale mu się nie dziwię, bo „Malina”, nawet w spotkaniu rezerw w Otmuchowie, pudłował na potęgę i trudno oczekiwać, by nagle się odblokował. Szans dostał wystarczająco dużo. Marcin Wodecki musi pełnić rolę napastnika (tym razem na „9” wypadł jednak zdecydowanie gorzej niż przeciw Koronie, za dobrą zmianę trzeba pochwalić za to Krzysztofa Chrapka, który wyglądał po wejściu na prawdziwego „napadziora”), więc trener „Górali” dał zadebiutować w lidze Danielowi Bujokowi, który gdyby nie uraz Bartłomieja Koniecznego poznałby „smak” Ekstraklasy już w poprzedniej kolejce, bo był szykowany do wejścia. Ale kontuzja stopera wymusiła wtedy wejście Wojciecha Szymanka. Syn byłego zawodnika „Górali” może niczym specjalnym się nie wyróżnił, bo ciężko oczekiwać, by od razu tak dobrze współpracował z Markiem Sokołowskim, jak lewa strona, która należy do Tomasza Górkiewicza i Aleksandra Jagiełły. Notę może obniżać fakt, że to jego strata przyniosła kontrę, po której rywal wywalczył rzut wolny (zresztą niesłusznie podyktowany, bo Dariusz Łatka nie faulował) i zdobył gola, ale spokojnie. Pierwsze koty za płoty. Chłopak się nie przestraszył, a że cały zespół przez długie fragmenty nie chciał w grze podejmować specjalnego ryzyka trudno oczekiwać tego od debiutanta. Dobrze byłoby, żeby po debiucie nie zniknął z pola widzenia, jak Łukasz Żegleń, który po golu z Górnikiem Zabrze wszedł jeszcze na Legię Warszawa i utknął w rezerwach. Zawsze jestem za tym, by inwestować w młodych. Wolę nastolatka z Beskidów niż szukającego tylko zarobku i zbliżającego się pod trzydziestkę Nowozelandczyka bądź Fina.

Dokonania zawodników, którzy mogli, a nie trafili do Podbeskidzia w minionym tygodniu: Bernardo Vasconcelos (Zawisza Bydgoszcz) – gol z Cracovią (2:0) i tytuł piłkarza meczu. Idrissa Cisse (Energetyk ROW Rybnik) – gol z GKS-em Katowice (1:2), czwarty w sezonie. Rafał Leszczyński (Dolcan Ząbki) – fantastycznymi interwencjami uratował drużynie zwycięstwo nad Okocimskim Brzesko 3:2 i fotel lidera, mimo że ta grała całą drugą połowę w dziesiątkę. Eduards Visniakovs (Widzew Łódź) – gol w reprezentacji Łotwy U-23 z Anglią C.

PS. Obiecałem czytelnikom coś o „nożycach”. Ale są jeszcze u szlifierza:). Dziś nie było już miejsca, bo ważniejszy jest futbol niż jakieś głupoty i marnowanie czasu na tworzenie sprostowań, którymi zajmuje się prezes, bo jego zdaniem był krócej na wakacjach niż moim piórem portal „Sportowe Beskidy” podał. A przecież to nie liczba dni była w tym wypadku najistotniejsza...