Dotychczasowe zimowe zabiegi Podbeskidzia, by wzmocnić drużynę mającą włączyć się do walki o Ekstraklasę trudno uznać za znaczące. Zwłaszcza pamiętając o aktywności bielskiego klubu w wymianie zawodników podczas poprzednich okienek transferowych. Z nieskrywanym uśmiechem zdziwienia czytaliśmy w zasadzie tylko o wstępnych rozmowach z Tomaszem Jodłowcem, który ponoć wyraził zainteresowanie zostania „Góralem”. Oczywiście to piłkarskie science-fiction. Ot, takie marzenia ściętej głowy.

Nie ma więc zatem wielkiego ruchu w interesie, ale internauci żyjący Podbeskidziem w swoich opiniach się prześcigają. Gromy sypią się na decydentów w kwestii transferów, bo tym razem nie podoba się... stabilizacja. „Kiedy wzmocnienia Panie Prezesie?” – przeczytaliśmy już po kilkakroć w tym roku, z co najmniej taką samą częstotliwością, jak o niepotrzebnej rewolucji i zbyt głębokich roszadach między wcześniejszymi etapami rozgrywek. Tak źle, i tak niedobrze.

I jako żyw przypomina się historia krążąca w bielskim środowisku futbolowym. Gdy w Bielsku-Białej występowało sporo doświadczonych graczy trąbiło się w kręgu ratuszowym o potrzebach odmłodzenia kadry, najlepiej w oparciu o... wychowanków. A kiedy młodzież zaczęto wprowadzać do składu nieco odważniej, co niekoniecznie szło w parze z wynikami, natychmiast zwrócono uwagę na brak rutynowanych piłkarzy, bez których przecież zespół nie może należycie funkcjonować. I pewnikiem jest od lat tylko to, że „doradców” dobrze życzących Podbeskidziu jest za każdym razem więcej, aniżeli piłkarze wędrujących do spółki z/do bielskiego klubu.

Żałować wypada, że akurat do Podbeskidzia nie można zastosować odgórnie jakiegoś przymusu transferowego. Na przykład określić, że pozyskani zawodnicy muszą mieścić się w średniej wieku w widełkach od 24 do 27 lat, a liczba zmian kadrowych musi wynosić – dajmy na to – dokładnie 5. Bez żadnego odstępstwa. A idąc za ciosem można by sprecyzować i kwotę do wydania. Ależ byłoby spokojnie!